środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 4. "Po prostu mnie przekonajcie, że jesteście w sobie zakochani."



Trzeci dzień w Londynie, a ja już zdążyłam wybrać się na poszukiwanie trzeciego, kompletnie nieznanego mi miejsca, którego adres dzięki serii niezrozumiałych przypadków i absurdalnych zbiegów okoliczności znalazł się w moim posiadaniu. Dwa pierwsze poszukiwania przynajmniej miały jakiś sens, prowadziły do czegoś, co było mi niezbędne. A teraz? Teraz to było kompletnie pozbawione logiki. Chodzę zdezorientowana po mieście, szukając, sama nie wiem czego, tylko dlatego, że wiecznie rozbawiony Irlandczyk wcisnął mi jakiś adres, nie wysilając się nawet na jedno słowo wyjaśnienia.
Po raz setny spojrzałam na wygniecioną serwetkę trzymaną w dłoni, bardziej ze zdenerwowania niż z konieczności, bo nazwę ulicy i numer lokalu znałam już na pamięc.
Dobra, to nie ma sensu! Koniec! Wracam do domu!
Sekundę po tym, jak podjęłam to postanowienie, przed oczmi mignęła mi srebrna tabliczka. Podeszłam bliżej i zobaczyłam nazwę ulicy, której wypatrywałam od dobrej godziny. Nie do wiary, jaki los potrafi być złośliwy!
Teraz byłam zbyt blisko, żeby zrezygnować.
Ruszyłam wzdłuż ulicy, śledząc zmieniające się numery domów. To, co ujrzałam na samym jej końcu przyprawiło mnie o jeszcze większy mętlik w głowie. Przede mną rozciągał się długi, nowoczesny budynek z mnóstwem wąskich okien. Po chwili wahania popchnęłam wielkie, oszklone drzwi, nad którymi wygrawerowany złotymi literami widniał napis: " Studio Replay".
Pomieszczenie, w którym się znlazłam wyglądało na ogromną, zatłoczoną poczekalnię. Pomarańczowe ściany pokryte fotografiami i autografami przeróżnych artystów ostro kontrastowały z czarną, lśniącą podłogą. Na skórzanych fotelach siedziały tłumy zgrabnych, długonogich dziewczyn przeglądających czasopisma lub relaksujące się przy muzyce ze swoich Ipodów. To wszystko wydawało mi się co raz bardziej podejrzane.
Z braku innego pomysłu zajęłam miejsce na miękkiej sofie w nadziei, że wkrótce pojawi się Niall i wszystko mi wyjaśni. Ale on najwyraźniej ani myślał się pokazywać, a moja niecierpliwa natura po chwili zaczęła dawać się we znaki. Zrobiłam więc małe rozeznanie. Zlokalizowałam najbliżej siedzącą dziewczynę, która nie odcięła się od rzeczywistości małymi słuchawkami, podeszłam i zagadnęłam:
- Hej, mogłabyś powiedzieć mi, na co tu właściwie wszystkie czekamy?
- Jak to na co? - mój "cel" zdawał się być zniesmaczony usłyszanym pytaniem.
- No, chyba nie siedzicie tu wszystkie dla rozrywki, nie?
- Jasne, że nie. Po prostu dziwi mnie, że ty siedzisz tu razem z nami, a nawet nie wiesz po co.
- Odpowiesz mi w końcu, czy mam spytać kogoś innego? - ton dziewczyny zaczynał mnie denerwować.
- Tylko nie tak nerwowo! Za chwilę za tymi drzwiami odbędzie się przesłuchanie głównych statystek i tancerek do teledysku "More Than This"
Szczęka mi opadła. Teledysk! Do mojej ukochanej piosenki! Czegoś takiego się nie spodziewałam. W sumie, sama nie wiem, czego oczekiwałam (ostatnio nie najlepiej u mnie z trzeźwym myśleniem), ale na pewno nie castingu do klipu One Direction.
"Propozycja, która powinna przypaść ci do gustu." - racja, Niall, pewnie powinna. Pewnie miliony dziewczyn na moim miejscu skakałyby z radości. Ale niestety co do mnie akurat się pomyliłeś. Ja się do czegoś takiego nie nadaję! Nie zrobię tego, nie ma mowy! Zrywam się stąd!
Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Zamaszystym ruchem popchnęłam szklane drzwi i ... boleśnie przekonałam się, żę nawet, kiedy jest się lekko poddenerwowanym, trzeba patrzeć, gdzie się idzie. Bowiem w wyniku zderzenia z osobą, która postanowiła przekroczyć próg równocześnie ze mną, tyle że w przeciwnym kierunku, wylądowałam na zimnej, twardej posadzce. Rozcierając obolałe ramię, spojrzałam na mojego "współzderzającego się", który jakimś cudem ustał na nogach.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to burza niesfornych, kasztanowych loczków, które wywijając się zadziornie we wszystkie strony, tworzyły seksowny "artystyczny nieład". Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że spod tych loczków prosto na mnie spogląda... Harry Styles. W czasie kiedy ja przeżywałam swój pierwszy zawał serca, on uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. (Ostatnio zdecydowanie za często ktoś musi podnosić mnie z ziemi!)
- Nic ci nie jest? Przepraszam, nie zauważyłem cię - nie mam 100% pewności, bo łomotanie w klatce piersiowej i przyśpieszony oddech przeszkadzały mi się skupić, ale to były chyba pierwsze słowa, jakie usłyszałam z ust Harry'ego.
 - W porządku - wymamrotałam - Szczerze, też cię nie widziałam. Chociaż sama nie wiem, jak to możliwe, że nie zauważyłam, że 2 metry ode mnie stoi Harry Styles!
- To rzeczywiście skandal! - roześmiał się pogodnie - W sumie ja też zazwyczaj takie urocze brunetki wyczuwam na kilometr, a tu proszę!
- Jestem Liv - powiedziałam. Chwila, moment! Czy ja właśnie przedstawiłam się Harry'emu Stylesowi?! Jeszcze jedna chwila! Czy on właśnie stwierdził, że jestem urocza?!
- Harry. Miło mi - loczek, zabawiając się w prawdziwego angielskiego dżentelmena, cmoknął mnie w rękę, prze co moje policzki przybrały barwę dorodnej czereśni - Powiesz mi dokąd się tak śpieszysz?
- Wracam do domu.
- Jak to? Przecież przesłuchanie się jeszcze nie zaczęło? Chyba że chłopaki zaczęli beze mnie. Ooo, dostanie im się zaraz za to!
- Nie ma potrzeby. - uśmiechnęłam się - Nie zaczęli przesłuchania. Tylko że... to po prostu nie dla mnie. Nie nadaję się do tego.
- Ja na początku myślałem, że nie nadaję się do X-factor. Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz. Daj sobie szansę.
- Nie, Harry, naprawdę. Tylko bym się skompromitowała.
- A ja właśnie myślę, że byłabyś świetna. Masz w sobie coś takiego... Nie rezygnuj zbyt szybko. Spróbuj!
- Ale... - usiłowałam zaprotestować
- Zobaczysz, wszystko się uda. Obiecuję ci to - Harry spojrzał mi prosto w oczy - A teraz ty mi obiecaj, że spróbujesz.

No i jak ja miałam mu odmówić? No jak?! Podczas rozmowy ze Stylesem moja asertywność i silna wola najwyraźniej poszły na spacer. Najchętniej wyszłabym razem z nimi, lecz zamiast tego poczłapałam do długiego kontuaru, gdzie młoda asystentka w czerwonych oprawkach rozdawała formularze zgłoszeniowe. Wzięłam jeden świstek i wypełniłam potrzebne dane. W zamian dostałam przydzielony numerek. Teraz pozostało już tylko czekać.
Z każdą minutą denerwowałam się co raz bardziej. Dziewczyny wchodziły i wychodziły z pokoju przesłuchań, a po ich minach z łatwością można było wyczytać, której poszło dobrze, a której wręcz przeciwnie. Najgorsze jednak, że z każdą "wychodzącą" w przerażającym tempie zbliżała się moja kolej.
Kiedy z głośnika usłyszałam wyczytane swoje imię, nazwisko i numerek, podskoczyłam na krześle. Na drżących nogach podeszłam do tajemniczych drzwi i nacisnęłam klamkę.
Pomieszczenie, w którym się znalazłam, choć zdecydowanie mniejsze od poczekalni, dawało wrażenie przestrzeni, ponieważ znajdowało się w nim niewiele przedmiotów.
Ścianę po mojej lewej stronie od sufitu do podłogi pokrywały lustra, w których odbijały się małe, szklane stoliczki i białe, skórzane kanapy stojące po przeciwnej stronie pokoju.
Kanapy te wywołały u mnie palpitacje serca. Właściwie nie same kanapy, tylko ich "zawartość". Bowiem na miękkich poduchach ściśnięci jeden obok drugiego całą piątką siedzieli chłopcy z One Direction. Chociaż nie, poprawka: całą czwórką, bo Louis jak gdyby nigdy nic usadowił się na oparciu kanapy i bawił się kędziorkami Harry-ego. W pokoju obecne były jeszcze dwie osoby: kobieta i mężczyzna, których jednak wcale nie kojarzyłam.
Kiedy przechodziłam obok całego tego jury, zobaczyłam, że Niall puszcza mi oczko, a Harry unosi dłonie, krzyżując palce. Sama nie wiem, czy te gesty dodały mi otuchy czy jeszcze bardziej zestresowały.
Stanęłam na środku pokoju, kompletnie nie mając pomysłu, co zrobić dalej. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Styles.
- Witamy cię na przesłuchaniu. Fajnie, że jednak przyszłaś - rozpoczął, czym wywołał zdziwione spojrzenia przyjaciół. Przedstawił najpierw wszystkich z zespołu (jakbym ich imion i nazwisk nie umiała wyrecytować na jednym wdechu obudzona w środku nocy), a następnie choreografkę Scarlett i reżysera teledysku - Edwina. To właśnie on teraz przejął pałeczkę.
- Przedstaw się i powiedz, ile masz lat - zażądał rzeczowym tonem.
- Olivia Blair. Liv. Liv Blair. Niedawno skończyłam 18 lat i jestem z Irlandii.
- Punktujesz, młoda! - zawołał uradowany Niall.
- Masz jakieś doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach? - kontynuował Edwin.
- Jeśli liczyć występy przed lustrem to ogromne - chłopcy zachichotali, lecz reżyserowi chyba nie spodobała się moja odpowiedź, więc szybko sprostowałam - Nie, to byłby mój pierwszy występ w takiej produkcji. Za to taniec trenuję od 8 roku życia, a po wakacjach idę do Trinity Collage.
- Ok, zawsze coś. To może na początek pokażesz nam w praktyce, co potrafisz. Włączcie muzykę!
Z głośników popłynęło " More Than This" i w jednej chwili całe napięcie gdzieś za mnie uleciało. Przymknęłam oczy, wyobraziłam sobie, że jestem za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju, że oprócz mnie nie ma tu nikogo. Potem muzyka właściwie sama pokierowała moim ciałem.
- No, no. Całkiem nieźle - Edwin z aprobatą pokiwał głową. Teraz Scarlett zademonstruje ci parę kroków. Staraj się je powtórzyć.
Postarałam się, jak mogłam najlepiej i chyba było widać efekty. Harry cały czas patrzył na mnie wzrokiem typu: "A nie mówiłem?".
- Ok, część taneczna zaliczona. Teraz odrobina aktorstwa. Powoli przejdź się do luster, odwróć głowę i spójrz na nas tak, jakbyśmy byli twoimi przyjaciółmi, których widzisz ostatni raz w życiu.
 Z tym poszło trochę gorzej. Zamiast skupić się na wyrażeniu tęsknoty, czy jakichkolwiek emocji, musiałam walczyć, by nie wybuchnąć śmiechem prosto w twarz reżyserowi.
Z ulgą przyjęłam wiadomość, żę moje kolejne zadanie polega właśnie na tym. Szczerze roześmiałam się na głos, zwłaszcza, że Harry wtrącił jeszcze swoje trzy grosze, strojąc głupie miny.
- No, prawie kończymy. Jeszcze tylko jedna rzecz i jesteś wolna - oznajmił reżyser - Scenka z którymś z chłopców.
Że co?! Serce znów zaczęło mi walić pięć razy szybciej niż powinno.
- Zgłaszam się na ochotnika - w górę wystrzeliła ręka... Harry'ego.
- Niech ci będzie. Proszę, Hazz.
Sekundę później Harry stał już tuż obok mnie.
- A teraz po prostu mnie przekonajcie, że jesteście w sobie zakochani - usłyszałam głos Edwina, ale już tak jakby z oddali.
Patrzyłam na Harry'ego. Na jego dołeczki, błyszczące tęczówki, na usta wygięte w lekkim uśmiechu. Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, rozkoszując się tym, że stoi tak blisko. Delikatnie zmierzwiłam mu włosy i przejechałam palcem po jego policzku. Przez moment wystraszyłam się, że posunęłam się za daleko, ale Harry spojrzał na mnie w taki sam sposób, jak ja przez cały czas patrzyłam na niego. Z radością i jakąś taką pociągającą czułością. Cieszył się, tą chwilą, widziałam to w jego oczach. Czy naprawdę był takim dobrym aktorem, czy może...?
Złapał mnie za rękę. Pochylił się i wyszeptał mi prosto do ucha:
- Widzisz, mówiłem, że będziesz świetna. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak przyszłaś.
- Ok, dzięki! Wystarczy! - głos reżysera bezlitośnie sprowadził mnie na ziemię - Dziękujemy, Liv. Niechętnie przyznaję, że zrobiłaś na mnie duże wrażenie. Zadzwonimy do ciebie, kiedy wszystko będzie już ustalone.
 - A jeśli nawet nie zadzwonią, to zawsze możesz skontaktować się za mną - powiedział cicho Harry, który wciąż stał obok mnie. Wręczył mi karteczkę z numerem telefonu i uśmiechając się tajemniczo, wrócił na swoje miejsce.
- Następna proszę!


Ten rozdział pobił chyba nowy rekord długości postów na blogach ( a na pewno na moim ) xD Ale wiem, że naprawdę długo na niego czekaliście, więc chciałam wam to jakoś wynagrodzić :) Początek rozdziału pewnie można było napisać lepiej, ale jeśli w głowie ułożę sobie jakąś wersję, to potem trudno już ją zmienić. Za to napisawszy końcową scenę z Harrym popadłam w lekki samozachwyt. xD Mam nadzieję, że wam również się spodoba. :)
Dziękuję za wszystkie ciepłe komentarze, które motywują mnie do dalszego tworzenia. I oczywiście zachęcam do dalszego komentowania. :*

sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział 3. "Ricotta."


Mimo paru nadprogramowo zwiedzonych zakątków Londynu, szyld "Ricotty" ukazał się moim oczom   dokładnie o 9:56. Niezły czas! Spóźnienie pierwszego dnia pracy mogłoby nieco skomplikować moje starannie przemyślane, wielkie wejście; na szczęście udało mi się tego uniknąć.
Na drzwiach restauracji wciąż wisiała tabliczka z napisem "Zamknięte", lecz lada moment pojawił się Dave i z wielkim uśmiechem na twarzy wpuścił mnie do środka.
- Fajnie, że jednak przeszłaś! - przywitał mnie.
- Przecież się umawialiśmy. Czemu miałabym nie przyjść?
- Zawsze mogłaś przecież zaspać, zmienić zdanie albo... bo ja wiem... spanikować?
- Czyli masz mnie za tchórza? - zapytałam przewrotnie, opierając dłonie na biodrach.
- Ok, wróć! Nie było tematu! - uniósł ręce w obronnym geście - Nie chcę wkopać się jeszcze bardziej. Lepiej przedstawię ci resztę załogi.
Przeszliśmy przez stylowo urządzone wnętrze restauracji, po czym Dave zaprowadził mnie do niewielkiego pomieszczenia tuż za barem, gdzie dwie dziewczyny - na oko starsze ode mnie - zawzięcie przekopywały zawartość swoich szafek.
- Poznaj proszę dwie najlepsze, najbardziej profesjonalne i urocze kelnerki w całym Londynie!
- Daruj sobie, Dave! - rzuciła pół żartem, pół serio ta z czerwonymi, krótko obciętymi włosami. Podeszła do mnie i wyciągnęła rękę - Jestem Camille. Miło cię poznać.
- I nawzajem. Mówcie mi Liv.
- Znaczy Olivia? - zawołała ta druga - blondynka z ponadprzeciętnie wydatnymi ustami, które na pewno działały na facetów. Ughh... Już jej nie cierpiałam!
- No tak, na imię mam Olivia. Ale po prostu nie znoszę swojego imienia i dlatego używam tylko skrótu.
- Ale się zgadaliście z naszym kochanym Daviiideem - zaśmiała się Camille, przeciągając ostatnie słowo.
- Ja tam nie widzę zbytniej różnicy - blondynka wzruszyła ramionami - Ale jak sobie chcesz. Ja jestem Jennifer i nie widzę żadnych przeciwwskazań, żebyś tak się do mnie zwracała.
- Ok, prezentacja dokonana! Czas na małe szkolenie! - Dave chyba wyczuł, że atmosfera zaczyna robić się  napięta, bo błyskawicznie wyprowadził, a właściwie wypchnął, mnie z powrotem do sali głównej -  W tym pomieszczeniu przyjmujemy gości - rozpoczął tonem wykładowcy - Mamy 15 stolików, ty obsługujesz te 5 pod ścianą.
- Jasne, bierzmy się do roboty.
- Coś ty! To dopiero początek! Praca kelnera wcale nie jest taka łatwa, jak ci się wydaje. Masz szczęście, że uczysz się od najlepszych - wyszczerzył zęby.
- Znaczy od ciebie? To rzeczywiście, szczęściara ze mnie.
- Dobra, do rzeczy. Przychodzi gość, siada przy stoliku. Ty podajesz mu menu, które zawsze leżą o tu, na barze - wskazał palcem stertę kart - Proponujesz coś do picia, najlepiej tak, żeby się zgodził. Za 5 minut przyjmujesz zamówienie i zanosisz je do kuchni. - Dave odegrał scenkę instruktażową z wyimaginowanym gościem, którą co chwilę przerywały salwy mojego tłumionego chichotu.
- To wszystko? - zapytałam po zakończonym wykładzie.
- Prawie. Na koniec najważniejsze. Twój specjalistyczny sprzęt, bez którego nie obejdzie się żaden kelner. - Dave zanurkował za barem i po sekundzie wyskoczył zza niego, trzymając w jednej dłoni długopis, a w drugiej malutki notatnik. - Ta dam!!!
- Specjalistyczny sprzęt, powiadasz? - z uśmiechem wzięłam od niego oba przedmioty - Dzięki. Teraz już chyba jestem gotowa.
- Też tak myślę. Skończyliśmy w samą porę. Za 10 minut otwieramy.

Przez pierwszą część dnia sądziłam, że kelnerowanie mam we krwi. Wszystko szło jak po maśle. Raz na pół godziny w pośpiechu wpadał na lunch zabiegany biznesmen albo rodzina z dziećmi, a ja wtedy ładnie się uśmiechałam i po prostu robiłam to, co polecił mi Dave. Nie poplątałam zamówień, niczego nie upuściłam, ani nie wylałam. Jeden klient zostawił mi nawet 5 funtów napiwku.

Koszmar zaczął się, kiedy wybiła godzina 20. Miałam wrażenie, że wszyscy w promieniu 10 km postanowili uczcić piątkowy wieczór akurat w naszej knajpie. Ludzie wlewali się do środka prawdziwymi "stadami", drzwi praktycznie się nie zamykały, a gdybyśmy otworzyli okna, to śmiem przypuszczać, że wlewali by się także oknami.
Zanim udało mi się posprzątać jeden stolik, już siedzieli przy nim następni goście. Nie nadążałam z zapisywaniem lawiny składanych zamówień i chyba trzy razy zaniosłam dania nie do tego stolika, co trzeba. Stało się jasne, że bycie kelnerką jednak nie jest moim powołaniem. Camille starała się mi pomagać, kiedy tylko mogła, lecz zdarzało się to niezmiernie rzadko, bowiem sama musiała uporać się z tłumem rozbawionych studentów tłoczących się przy barze.
Dodatkowo deprymował mnie fakt, iż Jennifer zdawała się w ogóle nie mieć tych samych problemów co ja. Jej stoliki lśniły czystością, zawsze gotowe na przyjęcie nowych gości, a ona sama swobodnie przechadzała się po sali, kołysząc biodrami i roznosząc po 15 drinków na raz. Co parę kroków przystawała, by z uśmiechem na twarzy zamienić kilka słów z którymś z gości, głównie płci męskiej. A ja w głowie już słyszałam brzęczący odgłos monet z napiwków, które zdążyły już chyba podwoić jej tygodniową pensję.
Dobrze, że taki ruch zaczął się dopiero na trzy godziny przed zamknięciem lokalu, bo dłużej chyba nie ustałabym na nogach.
- Czy tu jest tak codziennie? - zapytałam Camille, gdy goście stopniowo opuszczali już "Ricottę".
- Coś ty. Tylko w weekendy, a najgorzej właśnie w piątek wieczorem. Skoro dzisiaj dałaś radę, to zawsze dasz.
- No chyba nie do końca dałam radę - pożaliłam się.
- Dziewczyno, to twój pierwszy dzień! Nie wymagaj od siebie zbyt wiele. Mogło być dużo gorzej, uwierz - słowa Camille nieco poprawiły mi nastrój.
- Słuchajcie, mam sprawę! - do rozmowy wtrąciła się Jennifer - Dostałam telefon z domu. Muszę urwać się dziś trochę wcześniej, ok?
- Ok, jeśli to ważne.
- Dzięki, Camille. Dave! - Jennifer przywołała chłopaka gestem - Podrzuciłbyś mnie do domu?
- No nie wiem. Dacie sobie radę we dwie? - Dave zwrócił się do mnie i do Camille.
Mnie wcale się to nie uśmiechało, lecz Camille pośpieszyła z zapewnieniem:
- Jasne. I tak niedługo zamykamy. Jedźcie.

Przyniosłam zamówienia do ostatniego zajętego stolika i z ulgą opadłam na jedno z krzeseł stojących przy barze. Uff... Prawie koniec. Nie miałam pojęcia, że praca kelnerki to taka ciężka harówa. Kiedy wrócę do domu, od razu wskakuję do łóżka i nie ruszam się z niego przez najbliższe pół doby.
Niestety teraz nie było mi dane nawet pomarzyć o odpoczynku, gdyż ku swojemu niezadowoleniu usłyszałam głuchy odgłos otwieranych drzwi. Super! Jeszcze jeden klient. Miałam nadzieję, że na dziś już koniec, ale nie! - musiał się jeszcze ktoś przypałętać. Najchętniej wyprosiłabym go na wejściu, oznajmiając, że jest już nieczynne, ale oczywiście nie mogłam tego zrobić, bo do zamknięcia restauracji zostało jeszcze 25 minut. Wzięłam więc jedną kartę menu z kupki i poczłapałam do stolika w rogu sali.
Kiedy zbliżyłam się na wystarczającą odległość, by zobaczyć twarz gościa, stanęłam jak wryta. Moje serce w tej chwili chyba też stanęło, bowiem na krześle - tym samym, na którym wysłuchiwałam porannego wykładu Dave'a - rozsiadał się właśnie... Niall Horan.
Niall!
O mój Boże! Czy to możliwe? Niall, którego do tej pory udało mi się spotkać jedynie kilka razy w najpiękniejszych snach, teraz siedział tu - najzupełniej prawdziwy i w stu procentach na jawie - zaledwie parę kroków ode mnie! A może to jednak jest sen?
Jakimś cudem zmusiłam nogi do pokonania tych ostatnich metrów. Stanęłam z Niallem prawie twarzą w twarz. Rozwichrzone, blond włosy, oczy jeszcze bardziej błękitne niż na jakimkolwiek zdjęciu.
- To naprawdę ty - wyszeptałam do siebie, jednak na tyle niedyskretnie, że Niall zdołał usłyszeć ostatnie słowo.
- Co ja? - zapytał z uśmiechem.
- Nie, nic. Przepraszam. Znaczy... - przypomniałam sobie, ile razy przed snem wyobrażałam sobie takie spotkanie, ile zawsze chciałam mu powiedzieć. Nie mogę zakończyć tego jakimś głupim "nic"! - Niall. O matko! Od czego by tu zacząć? Uwielbiam cię! Ciebie i cały zespół. Wasza muzyka tyle dla mnie znaczy! Tyle zmieniła w moim życiu. Właściwie nie potrafię już bez niej normalnie funkcjonować!
Po chwili swojej nieopanowanej wylewności, zastanowiłam się, czy przypadkiem nie zrobiłam z siebie idiotki, jednak blondyn wyglądał na uradowanego.
- Od początku wiedziałem, że wejście do tej restauracji to dobry pomysł. Włoskie żarcie i jeszcze masa komplementów na powitanie. Dzięki! - chyba jednak tak strasznie się nie skompromitowałam.
W końcu podałam Niallowi menu, na którym do tej pory nerwowo zaciskałam palce. Z wrażenia oczywiście zapomniałam zaproponować czegoś do picia, ale blondyn sam się o to upomniał.
- Mogłabyś przynieść mi jedną colę?
- Jasne, sekundkę.
Musiałam się powstrzymywać, by nie pobiec do baru. Znalazłam czystą szklankę i napełniłam ją coca-colą dla Horana. Cały czas miałam przeczucie, że wyleję mu ją prosto na spodnie, na szczęście nic takiego się nie stało. Przyjęłam od Nialla zamówienie na makaron z kurczakiem, po czym zebrałam w sobie całą odwagę, by zapytać:
- Wiem, że to pewnie strasznie nieprofesjonalne z mojej strony, ale... czy mógłbyś dać mi swój autograf?
- Dla osoby, od której zależy, czy dostanę jedzenie - zawsze! - zażartował, a ja roześmiałam się. Nie ze zdenerwowania, tylko - ot, tak! Po prostu. Ciekawe, czy Niall na wszystkich działał tak "rozpogadzająco"?
Jak na skrzydłach wpadłam do kuchni, trzymając w dłoni malutką karteczkę z imiennym autografem niczym najcenniejszy skarb. Przekazałam kucharzowi zamówienie, po czym skierowałam się do naszej kelnerskiej "szatni", by ochłonąć trochę w samotności.
Jednak plany pokrzyżował mi jeden z moich ulubionych kawałków Katy Perry, który właśnie puścili w radio. Zamiast usiąść na tyłku i spróbować uspokoić bicie serca, moje ciało praktycznie samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki. Zawsze tak reagowałam na melodyjne piosenki, a wydarzenia sprzed momentu dodatkowo przyczyniły sie do tego, że po chwili wirowałam już po całym pomieszczeniu według swojej własnej, spontanicznej, nieco nieskładnej, ale pełnej radości choreografii. Piruet zakończony wyskokiem, wyrzut rąk w górę, wygięcie w prawo, w lewo i...
Od strony drzwi dobiegło mnie ciche chrząknięcie. Obróciłam się gwałtownie i ku swojej rozpaczy zobaczyłam Nialla, który przyglądał się całemu temu popisowi moich tanecznych umiejętności. Tym razem nie musiałam zastanawiać się, czy zrobiłam z siebie idiotkę. Teraz byłam tego pewna.
- Wybacz, nie chciałem przeszkadzać, ale za barem nikogo nie ma, a ja - niezdara - rozlałem całą colę na podłogę. Pasowałoby to czymś wytrzeć.
- Jasne, zaraz się tym zajmę - odpowiedziałam speszona.
- Pewnie gościom nie wolno tu wchodzić, ale czasem warto złamać jakąś zasadę, nie? - Niall wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu - To, co robiłaś było...
- Żenujące? Po prostu spróbuj o tym zapomnieć - nie wiedziałam, jak wybrnąć z całej tej sytuacji.
- Żartujesz? Jestem pod wrażeniem! Dawno nie widziałem, żeby ktoś tak tańczył, a już na pewno nie w miejscu publicznym - roześmiał się na głos.
- Mam to uznać za komplement?
- Jak najbardziej. I wiesz co? Masz może długopis? - Niall wygrzebał z kieszeni zmięty kawałek serwetki, zapisał na nim długą nazwę ulicy wraz z numerkiem i podał mi go - Przyjdź jutro popołudniu pod ten adres. Chyba mam propozycję, która zdecydowanie powinna przypaść ci do gustu.


Trzeci rozdział za nami. I muszę nieskromnie przyznać, że jestem z niego całkiem zadowolona ;) Mam nadzieję, że wy też będziecie. 
Kochani, wierzę, że wybaczycie, iż wredna i złośliwa ja potrzyma was teraz trochę dłużej w niepewności, bo z powodu wyjazdu do dziadków kolejny rozdział pojawi się najwcześniej w poniedziałek w przyszłym tygodniu. Plus jest taki, że będziecie mieli mnóstwo czasu na komentowanie :) Liczę na was! Miłego czytania! Buziaki! :*

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 2. "Szczęście ci jednak dopisało."



Nigdy w życiu nie widziałam chyba tylu kolejek na raz. Jaszcze przed chwilą otaczała mnie głucha noc, a na lotnisku wydawało się, że trwają właśnie godziny szczytu - wszędzie ruch i tłok. Grupy przyjaciół, rodziny z dziećmi wyjeżdżające na wakacje. Setki osób, ale wątpię, by któraś z nich przeprowadzała właśnie spontaniczną ucieczkę z domu spowodowaną kłótnią z rodzicami.
Dopchałam się do tablicy rozkładu lotów. Miałam szczęście - najbliższy samolot do Londynu startował na niecałe trzy godziny. Przeszłam wszystkie lotniskowe procedury, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej, po czym zajęłam jedno z ostatnich miejsc siedzących w hali odlotów, tuż koło bramki 26. Przypomniało mi się, że nadal nie zadzwoniłam do Courtney, więc rozpoczęłam szaleńcze poszukiwania telefonu w swojej torebce.
W rzeczywistości cały ten mój pomysł z wyjazdem do Londynu nie był aż tak absurdalny, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Już w chwili gdy uświadomiłam sobie, że chcę studiować na Trinity, postanowiłam wyjechać do Anglii w drugim miesiącu wakacji, by przystosować się trochę do nowego środowiska. Wtedy też zaczęłam rozglądać się za jakimś mieszkankiem na ten czas. Niespodziewanie z pomocą przyszła mi właśnie Courtney, którą poznałam dwa lata temu na wymianie międzyszkolnej. Była starsza, ale świetnie się ze sobą rozumiałyśmy i do tej pory utrzymywałyśmy kontakt telefoniczno - mailowy. Courtney, dowiedziawszy się o moich zamiarach, zaproponowała, żebym zatrzymała się u niej, bo właśnie przeprowadziła się do swojego własnego mieszkania. Zapewniała, że mogę przyjeżdżać, kiedy tylko chcę. Miałam nadzieję, że jej oferta nadal jest aktualna, bo nie starczyło mi czasu, by wymyślić jakikolwiek plan" B".
Kompletnie ignorując fakt, iż dochodziło właśnie wpół do trzeciej nad ranem i że normalni ludzie raczej śpią o tej porze, wystukałam numer do Courtney. Liczyłam sygnały. Po ósmym w słuchawce odezwał się zaspany głos.
- Halo?
- Cześć, Court! To ja, Liv.
- Ooo! Miło, że dzwonisz, ale byłoby jeszcze milej, gdybym do twoich telefonów nie musiała zrywać się w środku nocy.
- Jej, rzeczywiście - dopiero teraz spojrzałam na zegarek - Przepraszam. Ale to wyjątkowa sytuacja.
- No to dawaj. Co się stało?
- W wielkim skrócie to siedzę właśnie na lotnisku i jak dobrze pójdzie, za trzy godziny będę w Londynie.
- Co?! Jak to?! Mówiłaś, że rodzice jeszcze nic nie wiedzą. Tak szybko się zgodzili?
- No, nie do końca. Długa historia. Courtney, chciałam cię zapytać, czy nie miałabyś nic przeciwko, gdybym zwaliła ci się na trochę na głowę?
W słuchawce zapadła chwilowa cisza. Nie wróżyło to za dobrze.
Ja pewnie, że nie. Ale, widzisz, sytuacja się trochę skomplikowała. Zamieszkałam niedawno z chłopakiem i on nie zgadza się na wprowadzkę trzeciej osoby. Jest uparty jak osioł! Miałam do ciebie nawet dzwonić, no ale byłaś szybsza.
- Aha, rozumiem. - powiedziałam tylko, chociaż w środku chciało mi się wyć. Co ja teraz zrobię?!
- Przepraszam cię, Liv. Wszystko ok?
- Tak pewnie - nic nie było ok!
- Masz się gdzie zatrzymać?
- Tak szczerze to... nie - uznałam, że nie ma sensu jej oszukiwać - Ale dzięki, że chciałaś pomóc.
-  Czekaj! Przecież cię tak nie zostawię. Ja cię w to wpakowałam. W sumie, jak pobędziesz u nas parę dni, nic się przecież nie stanie. George najwyżej trochę pomarudzi, ale mu przejdzie.
- Serio, dzięki, ale parę dni mnie nie urządza. No nic, będę kończyć.
- Nie, nie, nie, nie! - nagle jej głos się ożywił - Wiem! Wiem, gdzie mogłabyś zamieszkać. Moja dawna nauczycielka od hiszpańskiego wynajmowała studentom pokój na poddaszu za jakieś grosze. Teraz chyba nikogo tam nie ma. Zadzwonię do niej!
- Courtney, jesteś wielka!
- Pewnie, że jestem. Na razie niczego nie obiecuję. Jak się uda, podeślę ci adres SMS-em. Trzymaj kciuki.
- Ok. Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy. To zaczynam działać! Na razie!
- Pa! Powodzenia!
Rozmowa nie napawała optymizmem. Nie takiego rozwoju sytuacji się spodziewałam. Teraz wyjeżdżałam do innego kraju, nie wiedząc nawet, czy będę miała gdzie mieszkać. Przynajmniej wciąż istniał jakiś cień szansy. Błagam, żeby Courtney to załatwiła! Bo jeśli nie, to nie wiem, co zrobię. Chyba pójdę spać pod most. Pod Tower Bridge. Hmm... W sumie, to by było coś! Ok, uznajmy to za mój plan "B".

Nie licząc półtoragodzinnego opóźnienia i ryczącego dziecka w samolocie, które nie dało mi zmrużyć oka, lot przebiegł bez większych zakłóceń. Doleciałam w całości, mój bagaż też - wszystko szło jak spłatka. No może oprócz kwestii mieszkaniowej. Courtney nie napisała przed startem, więc teraz włączałam komórkę z bijącym sercem.
Chyba jeszcze nigdy nie ucieszyłam się tak na sygnał przychodzącej wiadomości. Kliknęłam na symbol małej kopertki i przeczytałam:
"Misja zakończona powodzeniem! :D Pani Grapes się zgodziła! To adres twojego nowego mieszkania: Samford Street 24. I zwojuj Londyn, mała! :*"
Kamień spadł mi z serca. Jak na skrzydłach podbiegłam do najbliższego taksówkarza i wręczyłam mu adres.
Z okien auta podziwiałam panoramę miasta. Tu, w Londynie, wszystko wydawało się takie inne, fascynujące. Nawet głupi korek, w którym utknęliśmy, nie denerwował mnie tak, jak w domu. Właściwie też był fascynujący, bo mogłam dokładniej przyjrzeć się budynkom, przechodniom i londyńskiemu niebu.
Dość długo jechaliśmy główną ulicą (no, w większości staliśmy). W końcu kierowca skręcił w lewo i zaczął kluczyć między węższymi uliczkami, mijając dziesiątki charakterystycznych, angielskich domów. Zatrzymał się przed jednym z nich: prostym, białym, otoczonym niskim żywopłotem. Numerek na ścianie frontowej utwierdził mnie w przekonaniu, że jesteśmy na miejscu. Zapłaciłam taksówkarzowi i żwirową ścieżką podeszłam do drzwi. Zapukałam. Zaczęłam się trochę stresować - czy to na pewno mądre, żeby mieszkać u kobiety, którą spotyka się pierwszy raz w życiu? Lecz moje wątpliwości rozwiały się, kiedy w drzwiach stanęła drobna, jasnowłosa staruszka o śmiejących oczach. Od razu zyskała sobie moją sympatię.
- Dzień dobry. Czy to pani Grapes? - zapytałam, starając się zrobić jak najlepsze wrażenie.
- We własnej osobie, skarbie. Ty to pewnie Olivia?
- Zgadza się. Ja w sprawie mieszkania. Courtney skontaktowała się z panią?
- Tak, tak. Już wszystko wiem. Na poddasze idzie się tędy, a tu, skarbie, masz klucze do drzwi wejściowych. Zechciałabyś może napić się ze mną herbaty?
- Naprawdę chętnie, ale najpierw muszę się chyba trochę zdrzemnąć po podróży.
- No tak, oczywiście. Na pewno miałaś ciężką noc.
- Żeby tylko pani wiedziała!

Moja "drzemka" trwała osiem godzin. Ale naprawdę tego potrzebowałam, nieprzespana noc dawała się we znaki.
Po filiżance herbaty wypitej przy miłej pogawędce z panią Grapes, wciąż miałam większość popołudnia dla siebie. Postanowiłam więc nie marnować ani chwili. Uzbrojona w plan Londynu i rozkład tras metra, które ofiarowała mi staruszka, ruszyłam na miasto w poszukiwaniu pracy.

Wzdłuż i wszerz przeszłam dwie ogromne galerie handlowe, zmuszając się, by nie zwracać uwagi na cudne buty, szorty i płaszczyki, tylko wypatrywać ogłoszeń z napisem "Zatrudnię...". Jak na złość nie było ich prawie wcale. W jednym sklepie z odzieżą dla puszystych poszukiwano kogoś na stanowisko ekspedientki, jednak, kiedy weszłam zapytać o szczegóły, usłyszałam, że się nie nadaję, bo jestem za chuda i klientki mogłyby czuć się niekomfortowo w mojej obecności.
Podłamana i podirytowana wracałam do domu. Myślałam, że pamiętam drogę, ale zdążyło się już ściemnić i oczywiście zabłądziłam. Nie podobało mi się tu. Zepsute latarnie, powybijane szyby... Spojrzałam na nazwę ulicy, jednak nic mi ona nie mówiła. Otworzyłam torebkę, by sięgnąć po moje koło ratunkowe, czyli plan miasta.
I w tym momencie poczułam, że ktoś zrywa mi ją z ramienia. Zaczęłam krzyczeć. Zacisnęłam pięści, przytrzymując torbę jak najmocniej tylko potrafiłam, lecz wielkie łapska jednym szarpnięciem wyrwały mi ją z rąk. Rabuś popchnął mnie z całej siły tak, że upadłam na chodnik, po czym rzucił się do ucieczki.
Z policzków już miały spłynąć mi łzy, gdy nagle zza moich placów wyskoczyła wysoka postać ubrana w ciemną kurtkę. Chłopak z prędkością zawodowego sprintera popędził w kierunku mojego oprawcy. Ten, słysząc odgłos kroków, obejrzał się za siebie i starał się jeszcze podkręcić tempo, lecz chłopak z każdym metrem był co raz bliżej. W końcu złodziej spanikował i rzucił torebkę na chodnik, nie przestając biec. Ja przez cały ten czas nie ruszyłam się z miejsca i oniemiała obserwowałam całe zajście.
Mój wybawca podniósł torebkę i skierował się w moją stronę.
- To chyba twoje - powiedział, pomagając mi wstać - Nic ci się nie stało?
- Nie, w porządku. Rany! Strasznie ci dziękuję! Nie mam pojęcia, jak ci się mogę odwdzięczyć.
- Drobiazg. - uśmiechnął się zawadiacko - Wyciągnięcie dziewczyny z opresji to czysta przyjemność. Wiesz, męskie ego i te sprawy.
Tym razem to ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Tak w ogóle, jestem David. Ale jak się tak do mnie zwrócisz, to się obrażę. Mów mi Dave.
- Olivia. Ale jeśli nie chcesz zginąć śmiercią marną, mów mi Liv. - oboje wybuchnęliśmy szczerym, beztroskim śmiechem, który całkowicie rozluźnił atmosferę.
- Lepiej sprawdź, czy wszystko jest - Dave wskazał na torbę.
Postąpiłam według jego rady. Z przerażeniem odkryłam, że nigdzie nie mogę znaleźć mojego portfela.
- Niech to szlag!!!
- Musiał wyciągnąć go podczas ucieczki. Powinienem był gonić go dalej. - widać, że Dave bardzo się tym przejął.
- Coś ty! Nie twoja wina. To tylko moje cholerne szczęście. Najpierw przez pół dnia bez rezultatów szukałam pracy, a teraz jeszcze ukradli mi większość pieniędzy. No po prostu cudnie!
- Wiesz co? Wydaje mi się, że szczęście ci jednak dzisiaj dopisało.
- Na jakiej podstawie wysuwasz takie wnioski?
- Bo ja znam kogoś, kto szuka pracownika!
- Serio? Kto?! - nie mogłam uwierzyć. Tego chłopaka chyba zesłały niebiosa!
- Właściciel Ricotty. To taka włoska restauracja, niedaleko stąd. Nie może znaleźć nowej kelnerki już od dłuższego czasu.
- Boże! Byłoby świetnie! Skąd o tym wiesz?
- Bo... to mój szef. - Dave wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu.
- Czyli, że pracowalibyśmy razem?
- Bingo! Trafiłaś w punkt! Przyjdź jutro o 10. Zaraz napiszę ci adres. I przy okazji swój numer, tak na wszelki wypadek. - uśmiech, uśmiech, uśmiech.
- Dzięki, ratujesz mi życie!
- Zgadza się.  Dziś już drugi raz. I pewnie nie ostatni.



Uff... Rozdział drugi wyszedł chyba jeszcze dłuższy niż pierwszy, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :) Strasznie dziękuję za 14 komentarzy, które zostawiliście pod ostatnią notką. <3 I oczywiście zachęcam do dalszego komentowania - nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile znaczy dla mnie Wasza opinia! P.S. Dla tych którzy nie mogą doczekać się chłopców z 1D - pierwszy z nich pojawi się już w następnym rozdziale :*