sobota, 1 grudnia 2012

Rozdział 7 "Hej, księżniczko, nie bój się. Ja się wszystkim zajmę."


Zdyszani po kilkuminutowym biegu zakończonym wyczerpującym sprintem po schodach, z hukiem wpadliśmy do sali, ściągając na siebie ciekawskie spojrzenia wszystkich obecnych. Zorientowaliśmy się, że wciąż kurczowo trzymamy swoje dłonie, więc dyskretnie rozluźniliśmy uścisk.
Scarlett, zarejestrowawszy nasze przybycie, natychmiast ruszyła w stronę wejścia, a wyraz jej twarzy bynajmniej nie wskazywał na to, że zamierza radośnie nas powitać, ignorując błahostkę, jaką jest niewielkie spóźnienie.

- Dwadzieścia pięć minut! Czekamy na was od dwudziestu pięciu minut!!! Młodzi, co wy sobie wyobrażacie, do cholery?!

- Przepraszamy, to się już więcej nie powtórzy - wyjąkałam, starając się jakoś udobruchać choreografkę. Z marnym skutkiem.

- Ty, Liv, przekraczasz już wszelkie granice. Wczoraj wciskałaś mi taki sam kit. Spóźniasz się drugi dzień z rzędu! Zero odpowiedzialności! Jeśli nie zależy ci na tej robocie, to wiedz, że znalezienie kogoś na twoje miejsce zajmie mi mniej niż pół minuty!

- Scarlett, odpuść jej! - poczułam przyjemne ciepło rozlewające się u dołu brzucha, gdy usłyszałam, że Harry staje w mojej obronie - To spóźnienie to tylko i wyłącznie moja wina. Więc jeśli koniecznie musisz wyładować na kimś swoją frustrację, to proszę bardzo - jestem do dyspozycji.

Scarlett najwyraźniej odrobinę zamurowała riposta Harry'ego, bo wymamrotała tylko coś niezrozumiałego, po czym stwierdziła, żebyśmy nie marnowali już więcej czasu i brali się wreszcie do roboty.

- Macie dziesięć minut na rozgrzewkę! Idę po reżysera i zaczynamy scenę szóstą!

Kiedy drzwi za choreografką zamknęły się z trzaskiem, posłałam Harry'emu pełne wdzięczności spojrzenie i wyszeptałam "dziękuję", na co on odpowiedział triumfalnym uśmiechem, który uwydatnił jego urocze dołeczki.
Dołączyliśmy do grupki tancerzy stojących pod ścianą, wypatrując jednocześnie gdzieś w tłumie Liama, Zayna, Niall'a  albo Louis'iego. Po chwili, ni stąd, ni zowąd, tuż za plecami Hazzy pojawił się właśnie Boo Bear, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy na tę dwójkę nie działają przypadkiem jakieś magnesy zwrócone do siebie, zdecydowanie, biegunami przeciwnymi. Lou objął od tyłu szyję Harry'ego i splótł swoje dłonie na jego klatce piersiowej.

- Nieładnie, oj,  nieładnie - mruknął przeciągle - Nie dość, że zaraz będę musiał patrzeć na twoje buzi-buzi przed kamerą, to jeszcze randkujesz od samego rana?

- Coś ty, my wcale nie chodzimy na randki. Prawda, Liv? - Harry ze śmiechem podjął próbę wybronienia się z sytuacji - No, przynajmniej na razie - dyskretnie puścił mi oczko.

- Jasne, jasne. Ja i tak wiem swoje. Coś czuję, że będziemy mieli ciche dni - Louis'ego najwyraźniej nie usatysfakcjonowała w pełni otrzymana odpowiedź - Właściwie, tak. To świetny pomysł. Ciche dni. Postanowione. Dostaniesz za swoje, Hazz.

Lou uwolnił Loczka z uścisku i stanął obok, udając naburmuszoną minę. Harry natomiast baz mrugnięcia okiem wpatrywał się w niego uporczywie z wypisanym na twarzy pytaniem "Czy jesteś przekonany, że wiesz, co robisz?", ozdobionym niewinnym uśmiechem. Mina ta najwyraźniej działała nie tylko na mnie, bo po kilku sekundach Louis skapitulował.

- Dobra, wygrałeś! Zmiana planu. Nie dam rady się do ciebie nie odzywać. Ughh... Ty i te twoje przeklęte dołeczki!

Tym razem nie udało mi się już opanować chichotu, którym po chwili zaraziłam Harry'ego, a w końcu również  Louis'ego.

- Nie wiem, czy mi wybaczysz, Liv, ale muszę porwać Harry'ego na chwilę - oznajmił, gdy doszliśmy już do siebie - Postaraj się nam tu nie uschnąć z tęsknoty przez te dziesięć minut, ok? - rzucił na odchodnym, wciąż rozbawiony i popchnął Styles'a w stronę drzwi, mamrocząc coś o jakichś problemach z kostiumami.

Postanowiłam wykorzystać moment samotności na porządne rozciągnięcie, by przypadkiem nie podpaść Scarlett kolejny raz w ciągu dwudziestu minut. Skłon w prawo, skłon w lewo, przyciągnięcie czoła do kolan i na koniec mostek. Może nie było to typowe ćwiczenie na rozgrzewkę, ale bardzo lubiłam je wykonywać. Dawało mi poczucie, że sprawuję całkowitą kontrolę nad swoim ciałem i mogę zrobić z nim, co tylko zechcę. Wypchnęłam biodra do przodu i wygięłam ręce, które zaraz z lekkością miały opaść na podłogę. Z zadowoleniem przyjęłam delikatny, pulsujący ból świadczący o intensywnej pracy wszystkich mięśni.
Nagle widok na odwróconą do góry nogami salę treningową przysłoniły mi oślepiająco błękitne tęczówki w towarzystwie jasnej, blond czupryny.
Niall.

- Wow! Niezła pozycja, księżniczko! Znaczy, cholera... To nie do końca tak miało zabrzmieć.

- Bez paniki. Wyobraź sobie, że nie we wszystkim doszukuję się od razu ukrytych podtekstów.

- Uff! Dobrze, że sobie tą kwestię wyjaśniliśmy - Horan teatralnym gestem starł z czoła wyimaginowaną kroplę potu i uśmiechnął się szeroko - Właściwie, to zastanawiałem się, co by się stało, gdybym, tak najzupełniej przypadkiem, połaskotał cię teraz trochę w brzuch - dodał figlarnie.

- Ani mi się waż! - zaprotestowałam z rozbawieniem, ale na wszelki wypadek w trybie natychmiastowym wyprostowałam się, starając się zrobić to z możliwie największą gracją - A ty przypadkiem nie powinieneś iść z chłopakami do garderoby w sprawie kostiumów?

- Nie, załatwiłem to już, gdy czekaliśmy na ciebie i Hazzę. Tak przy okazji, widać, że świetnie się ze sobą dogadujecie, Liv - Niall skierował naszą rozmowę na inne tory, co niekoniecznie spotkało się z moim entuzjazmem.

- No... tak. Chyba złapaliśmy całkiem niezły kontakt.

- Byliście dzisiaj gdzies razem, prawda? - ton blondyna nie przestawał brzmieć ciepło i pogodnie, mimo to wyczułam w tym pytaniu nutkę... rozczarownia.

- Nie. Znaczy... Niezupełnie. Po prostu spotkaliśmy się przypadkiem w parku - nie wiem czemu, ale intuicja podpowiadała mi, że nie powinnam wyjawiać Niall'owi całej prawdy.

Jego twarz szczerze się rozpromieniła. Już chciał otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale wtedy z trzaskiem drzwi do sali wkroczyła Scarlett w towarzystwie całej ekipy nagraniowej. I choć jeszcze sekundę temu pałałam do niej chwilową nienawiścią, teraz miałam ochotę rzucić jej się na szyję za to, że prawdopodobnie wybawiła mnie od serii kłopotliwych pytań ze strony Horana i przymusowej improwizacji, w której nigdy nie byłam zbyt dobra.

***

Dzień na planie minął mi zaskakująco szybko. Wciąż przemieszczaliśmy się z planu do garderoby, z garderoby do charakteryzatorni, z charakteryzatorni w plener albo na plan i tak w kółko. Rejestrowałam wszelkie polecenia reżysera, światła kamery, pokrzykiwania Scarlett, ale wszystko docierało do mnie jakby przez mgłę. Całe szczęście, że każdy, najmniejszy nawet ruch miałam wyćwiczony do tego stopnia, by móc wykonywać go właściwie automatycznie, dzięki czemu udało mi się nie zawalić żadnej choreografii. Bo myślami krążyłam zupełnie gdzie indziej.

***

Scenę pocałunku kręciliśmy na samym końcu. W duchu przeklinałam reżysera, który postanowił, że nie będziemy używać przy niej żadnych efektów specjalnych i nagrywanie rozpoczniemy dopiero wtedy, gdy naprawdę zapadnie zmrok, by zachować jak największą autentyczność.

Tak, chciałam mieć to już za sobą. Rano, kiedy Harry zainicjował nasz prawdziwy pocałunek, wydawało mi się, że wszystko pójdzie gładko. Lecz teraz obawy powracały i to ze zdwojoną siłą. Co gorsza, Harry również nie okazywał już tak wielkiego entuzjazmu, jak jeszcze kilka godzin temu.

Większość tancerzy i statystów została zwolniona do domu po wcześniejszym podziękowaniu za dzień owocnej współpracy. Ja natomiast skierowałam się do garderoby, gdzie w obroty wzięła mnie nasza wizażystka. Szczotka, suszarka i lakier migały mi tylko w jej dłoniach, by za chwilę ustapić miejsca najróżniejszym kosmetykom do makijażu. "Voila!" - usłyszałam wkrótce, a gdy fotel obrócił się gwałtownie, zamrugałam z niedowierzaniem, chcąc upewnić się, czy dziewczyna po drugiej stronie lustra to aby na pewno ja. Następnie wcisnęłam się w przyszykowaną, zwiewną, bladożółtą sukienkę zawiązywaną na szyi, która - przyznam nieskromnie - uwydatniała chyba moje wszystkie możliwe atuty.
Byłam gotowa.
Stukając obcasami, wyszłam na kotytarz. Dosłownie sekundę później drzwi po przeciwnej stronie otworzyły się szeroko i wyłonił się z nich Styles.

- Ślicznie wyglądasz - uśmiechnął się z uznaniem na mój widok - Naprawdę idealnie.

- To samo można powiedzieć o tobie! - nie pozostałam mu dłużna. Komplememnt w tym wypadku nie był ani odrobinę przesadzony, bo Harry w ciemnych rurkach i granatowej marynarce z nonszalancko podwiniętymi rękawami wyglądał jeszcze bardziej uroczo i pociągająco niż zazwyczaj.

W pełnym napięcia milczeniu wsiedliśmy do windy, która po wciśnięciu guzika posłusznie przetransportowała nas na ostatnie piętro budynku. Kiedy drzwi rozsunęły się, Harry wskazał ręką wąskie, rozkładane schodki prowadzące na dach. Pomógł mi się na nie wdrapać i po chwili oboje zaciągnęliśmy się nocnym, przepełnionym spalinami, londyńskim powietrzem, stojąc jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią.
Światła, kamery, ekipa na stanowiskach - wszystko było już gotowe do nagrywania.

- Po prostu to zróbmy - usłyszałam cichy głos Harry'ego - Miejmy to za sobą, a od jutra będziemy mogli cieszyć się swoim towarzystwem bez ograniczeń i bez całej tej chorej otoczki - nie wiem, czy kierował te słowa do mnie czy bardziej do siebie, ale kiwnęłam potakująco.

Reżyser udzielił nam ostatnich wskazówek dotyczących sceny. Najpierw pojawia się Zayn, śpiewając swoją solówkę i spoglądając w moją stronę tęsknym wzrokiem. Kiedy dochodzi do słów: "And as you close your eyes tonight...", przymykam powieki, Harry obejmuje mnie i - no własnie - całus. W teorii wszystko pięknie, prosto i bezproblemowo. W teorii...
W końcu zajęliśmy wyznaczone miejsca. Z tej wysokości panorama Londynu oświetlonego przez błyski neonów, latarnie i gwiazdy naprawdę zapierała dech w piersiach. Gdyby nie świadomość, że zaraz muszę zrobić coś, co przez pół nocy spędzało mi sen z powiek, nie miałabym nic przeciwko, by tkwić na tym dachu z Harry'm całymi godzinami. Ale, ok, romantyczne fantazje odłożmy na potem. Teraz skupienie i tylko spokojnie. Jeszcze jeden, ostatni, głęboki wdech...

- I akcja!

Muzyka, światła, kamery. Zayn rozpoczął. Przechadzał się swobodnie po dachu, poruszając ustami zgodnie z tekstem piosenki i posyłając czarujące spojrzenia to na mnie, to prosto do kamery. A z każdym słowem ja i Harry byliśmy coraz bliżej naszego "wielkiego" momentu.
"And as you close your eyes tonight."
Teraz.
Harry niepewnie położył dłoń na mojej talii. Poczułam, jak jego mięśnie napinają się. Chciałam szepnąć: "Spokojnie, Hazz. Będzie dobrze.",  ale raczej nie byłoby to zgodne ze scenariuszem. Powoli zbliżyliśmy nasze twarze. Loczek oddychał szybko i płytko, przez co mój puls również przyśpieszył. Być może to tylko złudzenie, ale zdawało mi się, że chłopak ledwo dostrzegalnie zadrżał. Pokonanie tych paru milimetrów dzielących nasze usta trwało chyba całe lata świetlne. W końcu już prawie zatknęliśmy się wargami...

- Cięcie!!! - głos reżysera nigdy wcześniej nie brzmiał tak deprymująco i irytująco, jak teraz - Nie! Nie! Nie! Cięcie!

Odsunęliśmy się od siebie z Loczkiem na "przyzwoitą" odległość.

- Harry! To ma być pocałunek, nie pozowanie na figurę woskową! Romantyzm, pasja - wiesz, te klimaty. Włóż w to trochę serca! Pokaż mi jakieś emocje. Jakiekolwiek, oprócz zdenerwowania, ok?

- Postaram się - Harry kiwnął głową, ale ta "konstruktywna" krytyka chyba wcale nie pomogła mu się odstresować.

- Dobra, jeszcze raz od początku. Zayn, wchodzisz! Kamera! Akcja!

Znów dźwięki "More Than This" otuliły moje ciało i z sekundy na sekundę powodowały szybsze bicie serca. Znów Harry objął mnie w pasie. Znów zbliżyliśmy nasze twarze, delikatnie dotknęliśmy się ustami. A potem... znów nam przerwano.

- Harry, ty chyba w ogóle tego nie czujesz. Macie być w sobie zakochani, rozumiecie? To jest piosenka o miłości. Wiem, że stać was na więcej!

Spróbowaliśmy więc jeszcze raz. I jeszcze jeden. I następny. Ciągle jednak coś szło nie tak: "za mało emocji", "zbyt sztywno", "nienaturalnie", "Harry, nie objąłeś jej w talii!"... 
Tego właśnie się obawiałam. W parku pocałunek od razu wyszedł nam idealnie, bez scenariusza doskonale wiedzieliśmy co robić - bo było to szczere, spontaniczne i niewymuszone. Teraz tak się nie dało. Światła, kamery i pokrzykiwanie reżysera stresowało mnie coraz bardziej. Jednak w porównaniu z roztrzęsieniem Harry'ego, uznałabym to jedynie za "uzasadnioną tremę". Dziwne, w końcu z naszej dwójki to on był tutaj wielką gwiazdą. Albo za bardzo emocjonalnie podchodził do całej sceny, albo był naprawdę beznadziejny w panowaniu nad swoim zdenerwowaniem.
Po dwunastym nieudanym dublu Loczek balansował chyba gdzieś na granicy załamania nerwowego. Miałam wrażenie, że za chwilę rzuci to wszystko w cholerę i zbiegnie z dachu z wiązanką niecenzuralnych zwrotów na ustach, przewracając po drodze parę kamer. Nic takiego, na szczęście, się nie stało, za to w stronę zejścia - zarządziwszy wcześniej krótką przerwę - udał się nasz reżyser.
"Zaraz wylecimy" - zdążyło mi tylko przemknąć przez myśl, a Harry, sądząc po jego minie, chyba podzielał moje zdanie.
Mężczyzna wrócił równie szybko, jak się ulotnił, tym razem trzymając w dłoni jakieś notatki i zawzięcie mażąc w nich coś cienkopisem.

- Młodzi, jest sprawa! - przywołała gestem mnie i Harry'ego. Oho, zaczyna się - Cóż... Nie zrozumcie mnie źle, ale nie nadajecie się we dwójkę do tej sceny. Nie ma między wami tej chemii, nie iskrzy. Dlatego musimy zrobić małą zamianę - nie ukrywam, że wiadomość ta wywołała u mnie uczucie błogiej ulgi.

- Czyli wylatujemy, tak? - chciałam jasno zakończyć sprawę.

- Nie, nie do końca. Tobie, Harry, muszę podziękować. Za bardzo się denerwujesz i to widać. Ale ty, Liv, zostajesz. Spróbujemy zaraz z nowym partnerem.

- Jak to? - wyjąkałam zaskoczona.

- Normalnie. Zagrasz tą scenę z...

Reżyser nie dokończył. Nie musiał kończyć, bo w tej chwili na dach wszedł Niall. Prosto od charakteryzatorki, z rozwichrzoną czupryną, w luźnej, kremowej koszuli.

- No właśnie, zagracie tą scenę z Niall'em.

Świat przed oczami zawirował mi przez sekundę. Temu facetowi chyba naprawdę zależy na tym, żeby na jego planie zdjęciowym doszło do zawału. Mojego zawału. Najpierw każe mi całować się z Harry'm teraz z Niall'em. Może jeszcze Louis, Zayn i Liam do kompletu? Różnica polegała na tym, że z Loczkiem swój pierwszy pocałunek mieliśmy już za sobą, podobał mi się. A Niall? Niall... Właśnie...
Zerknęłam na niego. Przez cały ten czas przenikał mnie wzrokiem. Ani na sekundę nie odwrócił głowy, kiedy nasze spojrzenia spotkały się. Podszedł bliżej, a reżyser oznajmił:

- Tak więc, Harry, jesteś wolny. Możesz jechać do domu. Wszyscy mielimy dzisiaj ciężki dzień.

- Dzięki, ale zaczekam na dole - odpowiedział Styles, po czym cmoknął mnie w czubek głowy - Powodzenia, słońce. I wracaj szybko.

- Nie martw się, Hazz. Zostawiasz Liv w dobrych rękach. Zaopiekuję się nią - niespodziewanie dobiegł nas głos Niall'a, a mnie po plecach - sama nie wiem dlaczego - przeszedł dreszcz.

Sylwetka Harry'ego po chwili zniknęła z mojego pola widzenia. Zostałam sama z Niall'em. No, jeśli nie liczyć reżysera, oświetleniowca i reszty ekipy. Ale i tak wydawało mi się, jakbyśmy byli tu tylko we dwoje. Dziwne.
Podeszliśmy bliżej krawędzi dachu, w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stałam razem z zestresowanym Hazzą. Tym razem to zdecydowanie ja robiłam za tą bardziej zdenerwowaną, bo od Horana biła jakaś taka błoga pewność i pogodny spokój. Wychyliłam się nieznacznie, by ponownie nacieszyć oczy panoramą nocnego Londynu, co - miałam nadzieję - podziała na mnie odprężająco, tak, jak za pierwszym razem. Wtedy poczułam dłoń Niall'a zaciskającą się łagodnie na moim ramieniu. Odwrócił mnie zdecydowanym ruchem i przyciągnął do siebie.

- Ostrożnie, księżniczko. Jeśli się potkniesz, będziesz miała też mnie na sumieniu. Bo na pewno nie pozwoliłbym spaść ci samej - sposób, w jaki wypowiedział te słowa, wywołał falę przyjemnego ciepła, która ogarnęła moje ciało.

Staliśmy teraz tak blisko siebie. Właściwie po raz pierwszy miałam szansę, by dokładniej przyjrzeć się jego twarzy, rozjaśnionej w tej chwili przez światło reflektora. Ale wiem, że promieniałaby nawet bez niego. Boże, jak to możliwe, że wcześniej nie zauważyłam, jaki Niall jest piękny? Może nie zaliczał się do tych typowych przystojniaków, którzy mogą mieć każdą laskę na skinięcie palca, ale było w nim coś takiego... hipnotyzującego. Porcelanowe policzki, jakby targana wiatrem, blond czupryna, pociągający, ale pełen czułości uśmiech i te oczy. Te kryształowo czyste, przeraźliwie błękitne oczy, którymi zdawał się docierać do każdego zakamarka mojego wnętrza. Samo patrzenie na niego przyprawiło mnie o motyle w brzuchu.

- Halo, Liv, jesteś gotowa? - rozpływanie się nad wyjątkowością Niall'a bezlitośnie przerwał mi reżyser. Spięłam się nieco i niepewnie pokiwałam głową.

- Hej, księżniczko, nie bój się - szepnął wówczas Niall, zagłębiając twarz w moich włosach - Ja się wszystkim zajmę.

Z głośników popłynęła muzyka. Zayn zapewne wszedł w swoją rolę, ale moje zmysły już tego nie zarejestrowały. Jakaś magnetyczna siła nie pozwalała mi oderwać wzroku od Horana. A on, zgodnie z obietnicą, wszystkim się zajął. Kiedy nadszedł odpowiedni moment, przysunął mnie do siebie tak blisko, że właściwie stanowiliśmy jedność. Za wszystkich stron otuliła mnie cudowna woń jego cedrowych perfum. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie i gwałtownie wpił się w moje usta. Całował. Pewnie i zdecydowanie. Oddałam pocałunek, kiedy tylko wróciła mi zdolność panowania nad własnym ciałem. Nad ciałem, które zachłannie wołało: "Więcej! Więcej!". Nad ciałem, którego każdą komórkę wypełniała czysta rozkosz. Zadrżałam, gdy Niall swoim językiem rozpoczął wędrówkę po moim podniebieniu. Posuwał się dalej, niż się spodziewałam, ale pragnęłam tego teraz tak bardzo. Szum w głowie łączył się z przyśpieszonym kołataniem serca, tworząc jeden, wielki chaos oddzielający mnie od świata zewnętrznego. Zmysły w jednej sekundzie jakby przestały działać, nic do mnie nie docierało. Nie widziałam świateł, nie słyszałam muzyki. Kompletnie zapomniałam, że to, czego w tej chwili z Niall'em doświadczamy, jest jedynie wyreżyserowaną sceną teledysku.

O tym, że dziesięć pięter niżej, na parterze z niecierpliwością czeka na mnie Harry, również nie pamiętałam...



O matko, nawet sobie nie wyobrażacie, jak wali mi serce po napisaniu końcówki tego rozdziału! Ok, wdech, wydech... Mam nadzieję, że u was scena z Niall'em wzbudziła równie dużo emocji i że udało mi się Was choć odrobinkę zaskoczyć. :)
Tak w ogóle, to dobiliśmy właśnie do 4000 wyświetleń bloga, a pod ostatnią notką pojawiło się ponad 20 komentarzy *__* Wybaczcie, ale po prostu musiałam się pochwalić xD Wiecie, że Was kocham, prawda? To Wy motywujecie mnie do pisania i za to okropnie dziękuję każdej osobie, która zostawiła tu kiedykolwiek nawet najkrótszy komentarz. Dziękuję też za aż 5 nominacji do Liebsten Awards! Postaram się zrobić notkę na ten temat, jeśli tylko znajdę trochę czasu, bo na razie uznałam, że rozdział jest ważniejszy ;D
Czekam na wasze opinie i do następnego! :*
P.S. Mam nadzieję, że długość rozdziału Was nie przeraziła, tyle miałam w nim do napisania i po prostu nie chciałam już potem niczego skracać ;)
P.P.S. Co sądzicie o nowym nagłówku? Robiłam sama, więc możecie śmiało krytykować. Komplementować oczywiście też możecie (nawet bardziej wskazane xD).


piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 6. "Na to każdy moment byłby idealny."



Smakowity zapach skwierczącego bekonu roznosił się po mieszkaniu. Wykorzystując fakt, że pani Grapes wciąż smacznie spała za ścianą, postanowiłam, że dzisiaj to ja przygotuję śniadanie dla nas obu.
Normalnie o tak wczesnej porze trzeba było wyciągać mnie z łóżka siłą, lecz dzisiejsza noc minęła mi wyjątkowo niespokojnie. Cały czas myślałam o moim pocałunku z Harry'm. W głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań i wątpliwości, ale tak naprawdę sama nie potrafiłam stwierdzić, w czym tkwił największy problem. Bo chyba nie mogę powiedzieć, że nie chciałam się z nim całować. Nawet jeśli to tylko wyreżyserowana scena teledysku, to pocałunek był w pewnym sensie spełnieniem marzenia. Jednego z tych nikłych, nieśmiałych marzeń, które siedzą gdzieś z tyłu naszej głowy, lecz wydają się na tyle niedorzeczne, że ich realizacji nawet nie bierzemy pod uwagę. A u mnie, przecząc wszelkim zasadom, właśnie miało się spełnić. I chyba trochę mnie to przytłoczyło.
Inna sprawa, że po prostu cholernie się bałam. Bałam się, że ten jeden, wymuszony pocałunek wszystko zepsuje; zniszczy to, co miałam wrażenie, zaczynało rodzić się pomiędzy mną i Harry'm. Pół nocy mi zajęło, by przyznać się do tego przed samą sobą, ale Harry... podobał mi się. I to w inny sposób niż wtedy, gdy znałam go jedynie ze zdjęć i wywiadów, w inny sposób niż podobał mi się Liam, Zayn, Louis czy Niall. Loczek podobał mi się nie tylko pod względem fizycznym, ale tak... całościowo. To jak mówił, śmiał się, jak mnie wspierał i dopingował, choć tak naprawdę prawie wcale się nie znaliśmy... Głupio to zabrzmi, ale nie chciałam, żeby scena pocałunku w jakikolwiek sposób wpłynęła na nasze relacje.
Z zamyślenia na całe szczęście wyrwał mnie dzwonek do drzwi. "Na całe szczęście", bo dzięki temu w ostatnim momencie zdążyłam uratować mój bekon przed kompletnym spaleniem na węgiel. Przełożyłam lekko sczerniałe plasterki na talerz, wytarłam ręce i poszłam otworzyć drzwi - z przekonaniem, że za chwilę będę trzymać w dłoni plik bezużytecznych reklam lub ewentualnie nieuregulowany rachunek za prąd, który wręczy mi nasz listonosz.
Przekręciłam klucz w zamku i znów poczułam ten znajomy, przyjemny skurcz w brzuchu, kiedy przekonałam się, w jak wielkim tkwiłam błędzie.
- Harry?! Co ty tutaj robisz?!
- Jak zwykle! Z twojej strony zawsze można liczyć na serdeczne powitanie. Masz rację, Liv, mi też miło cię widzieć - zaśmiał się Hazz, a ja spłonęłam rumieńcem.
- No tak... Wybacz.
- A wracając do pytania, to sterczę tu od jakichś pięciu minut w nadziei, że ktoś w tym domu zwlekł się już z łóżka i w końcu mi otworzy.
- Widzę, że normalnych godzin składania wizyt raczej nie uznajesz, co? Jak nie środek nocy, to siódma rano...
- Nie mogłem dzisiaj spać - zwierzył się Harry, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać, czy przyczyny jego bezsenności mogły być związane z naszym planowanym pocałunkiem.
- Wiem coś o tym, niestety - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego - Wejdź, Harry. Jeśli nie przeszkadza ci lekki swąd spalenizny, to załapiesz się nawet na świeżo usmażony bekon.
- Właściwie, miałem nadzieję, że to ja wyciągnę cię na śniadanie. Znam takie jedno miejsce, gdzie serwują obłędne croissanty.
- No nie wiem. Na miasto o tej porze?
- Nie daj się prosić, Liv. Ja stawiam.
Uznałam, że lepiej udać, iż ten ostatni argument ostatecznie mnie przekonał, bo pewnie i tak nie byłabym w stanie opierać się Harry'emu dłużej niż przez dwie sekundy.
Ledwo zdążyłam zapiąć płaszcz, kiedy Styles chwycił mnie za rękę i wyciągnął na zewnątrz. Kosmyki włosów zatańczyły wokół mojej głowy targane chłodnym, londyńskim wiatrem.


Kawiarenka, do której zabrał mnie Harry, była rzeczywiście niesamowita. Położona z dala od uciążliwego hałasu, tłumów wiecznie głodnych turystów i ulicznego zgiełku. Zadziwiające, że w Londynie znaleźć można miejsce o tak spokojnej, przytulnej i intymnej atmosferze. Nie wspominając nawet, że serwowane tam croissanty rozpływały się w ustach. Parująca filiżanka kremowego cappuccino przyniesiona przez kelnerkę utwierdziła mnie w przekonaniu, że przyjęcie propozycji Loczka było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu, biorąc pod uwagę, że jedyną jej alternatywę stanowiły przypalone kawałki bekonu na śniadanie.
Bez zastanowienia pochłonęłam dwa rogale, od czasu do czasu napotykając przy tym wpatrzony we mnie rozbawiony wzrok Harry'ego. Miałam ochotę jeszcze na trzeciego, ale uznałam, że to byłaby już lekka przesada. Harry, tak, jak obiecał, za wszystko zapłacił.
Ku mojemu zaskoczeniu, po wyjściu z kawiarni wcale nie udaliśmy się do domu. Harry zaciągnął mnie na przechadzkę do pobliskiego parku. Nie zamierzałam protestować, bo im dłużej przebywałam w jego towarzystwie, tym mniejszą miałam ochotę, by się z nim rozstawać.
Spacerowaliśmy wąskimi, parkowymi alejkami, trzymając się za ręce. Kiedy tego ranka Harry po raz pierwszy ujął moją dłoń, poczułam się niezręcznie. Lecz teraz jego dotyk stał się dla mnie czymś tak przyjemnym i naturalnym, że uznałam, iż ten spacer mógłby trwać całą wieczność. Choć pewnie wieczność z Harry'm i tak minęłaby mi zdecydowanie za szybko.
Boże, Liv, zaczynasz zachowywać się jak zakochana idiotka.
Kiedy wydeptaliśmy już chyba wszystkie ścieżki w każdym zakątku parku, usiedliśmy na ławce. Harry odwinął papierową torbę z bananowymi muffinkami, które zamówił na wynos jeszcze w kawiarni.
- Spróbuj! - zachęcił, podtykając mi torbę pod nos - To moje ulubione.
- Widzę, że jesteś tam stałym bywalcem, co? - spytałam, sięgając po jedną z dwóch babeczek.
- Można tak powiedzieć. Ale te croissanty jeszcze nigdy nie smakowały tak dobrze, jak dziś. W twoim towarzystwie.
Musiałam wyglądać naprawdę idiotycznie z zębami zagłębionymi w pokaźnych rozmiarów muffince i policzkami czerwonymi jak burak. Styles, czy ty mi to robisz specjalnie?!
- Boisz się? - zapytał nagle Harry, zmieniając temat.
- Ja? Czego?
- Naszej dzisiejszej sceny.
- Nie, no coś ty. To przecież nie może być aż takie... Dobra, kogo ja oszukuję. Pół nocy przez to nie spałam.
- Ja też. Cholernie się boję - wyznał Harry, co - paradoksalnie - dodało mi otuchy.
- To musi być strasznie krępujące obściskiwać się tak, kiedy wszyscy się na ciebie gapią.
- Tak, to też. I jeszcze musieli wybrać do tej sceny akurat ciebie - Loczek nerwowo zaczął bawić się kosmykiem swoich włosów.
- Co masz na myśli?
- Widzisz, byłoby mi o wiele prościej, gdyby na twoim miejscu znalazła się jakakolwiek inna dziewczyna.
- Czy w tym momencie nie powinnam się przypadkiem obrazić? - próbowałam zażartować, choć wewnątrz poczułam ukłucie zazdrości.
- Nie, skąd. Nie zrozum mnie źle. Chodzi o to... To wszystko dlatego, że... - Harry wziął głęboki oddech i na sekundę zacisnął powieki - Lubię cię, Liv. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.
Zawirowało mi w głowie. Gdyby nie fakt, że akurat siedziałam na ławce, na pewno musiałabym podeprzeć się czegoś, by nie upaść z wrażenia. Czy słowa, które właśnie usłyszałam, naprawdę wydobyły się z ust Harry'ego? O Boże! Miałam ochotę rzucić mu się na szyję i wykrzyczeć, że on też nie jest mi obojętny. I tylko mój niezrównoważony, niepotrafiący dobrać odpowiedniej reakcji do żadnej istotnej sytuacji umysł raczy wiedzieć, dlaczego zamiast to zrobić, z rozmarzonym uśmiechem i rumieńcem na twarzy, po prostu spuściłam wzrok.
- Ja ciebie też - szepnęłam po chwili, ale mam wątpliwości, czy Harry w ogóle to usłyszał.
Złapał mnie za rękę.
- Wiem, że to nie tak powinno wyglądać. Że wolałabyś więcej czasu. Ja też bym wolał - na moment zawiesił głos, jakby starając się ubrać swoje myśli w odpowiednie słowa - Wiem. To jeszcze nie jest ten moment i wybacz jeśli... Ale ja po prostu nie mogę czekać. Nie chcę, żeby nasz pierwszy pocałunek był wyreżyserowany. Chcę, żeby... Żeby był prawdziwy - ostatnie słowa słowa wypowiedział niemal bezgłośnie.

Harry przysunął się tak blisko, że moją szyję otulił jego ciepły oddech. Starałam się uspokoić bicie serca, kiedy zatracałam się w jego coraz większych i wyraźniejszych, połyskujących zielenią oczach. Poczułam usta Loczka delikatnie nacierające na moje wargi. Smakowały bananami. Harry wplótł mi palce we włosy i już nieco bardziej zdecydowanie przycisnął swoje usta do moich. Pochłanialiśmy się nawzajem. Nasze wargi obejmowały się zgodnie, jakby poruszając się w takt tej samej melodii. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mi przyjemny dreszcz, gdy poczułam, że Harry przygryza delikatnie moją dolną wargę...
Pustka, a zarazem natłok myśli w głowie. Byłam pewna, że to właśnie jedna z tych chwil, których nie zapomina się do końca życia; jednocześnie zastanawiałam się, jak uda mi się odtworzyć ją w pamięci, skoro odnosiłam wrażenie, że na parę sekund mój umysł kompletnie się wyłączył, pozwalając działać ciału automatycznie i bez żadnej kontroli.
Świat jakby zatrzymał się na chwilę, by powrócić do swojego pierwotnego stanu dopiero w momencie, gdy rozłączyliśmy z Harry'm swoje usta. Na koniec Harry subtelnie musnął swoimi wargami mój policzek. Tuż poniżej skroni.

Siedzieliśmy w ciszy, jedno obok drugiego, wsłuchując się nawzajem jedynie w swoje oddechy. Nie wiedziałam, co powinnam teraz powiedzieć. Nie chciałam, by głupoty, które z pewnością wydobyłyby się z moich ust, zepsuły tą wyjątkową chwilę. Harry najwyraźniej nie miał takich obiekcji, bo odezwał się pierwszy:
- Wow, Liv... To było jeszcze lepsze niż sobie wyobrażałem. Nie uciekłaś ani nie przyłożyłaś mi z liścia - stwierdził, rozładowując odrobinę napiętą atmosferę - Może to nie był jednak taki najgorszy moment?
- Nie, nie był najgorszy. Był idealny. Na to każdy moment byłby idealny - moje pierwsze dzisiaj sensowne słowa nagrodzone zostały uśmiechem i tańczącymi iskierkami w oczach Harry'ego - Dziękuję.
- I nawzajem. 
Loczek spojrzał na zegarek, którego wskazówki, kompletnie nie rozumiejąc, że potrzebujemy dla siebie jeszcze odrobiny czasu, wciąż pędziły nieubłaganie.
- Cholera. Liv, za dziesięć minut powinniśmy być w studio!
- Żartujesz? Scarlett zabije mnie za kolejne spóźnienie. Ale w sumie... chyba było warto.
- Chodź, weźmiemy taksówkę! - zawołał Styles, zrywając się na równe nogi i ciągnąc mnie za sobą - Wiesz, jakoś nagle nie mogę się doczekać naszej wspólnej sceny.



Na początek straszne, straszne przeprosiny, za to, że tak długo musieliście czekać na szósty rozdział. W sumie uprzedzałam, ale i tak mam wyrzuty sumienia xD I dziękuję wszystkim, którzy mimo wszystko nadal pamiętają jeszcze o moim blogu.
Co do rozdziału, to początkowo miała to być tylko pierwsza część całości, ale rozumiecie... To pierwsza taka chwila Harry'ego i Liv (Harrliv xD), więc chciałam jak najdokładniej oddać emocje i przeżycia bohaterki, wczułam się i wyszedł z tego oddzielny rozdział. ;) Mam nadzieję, że się podoba. Może trochę ckliwy, ale już od następnego rozdziału szykują się komplikacje, także wcale tak różowo nie będzie ;)

Liczę na komentarze i do następnego! :*


piątek, 21 września 2012

Rozdział 5. "Możesz co najwyżej przeprosić, że nie zrobiłaś tego wcześniej."



Minęły trzy dni. Trzy dni bezowocnego wpatrywania się w telefon i sprawdzania co minutę, czy nie przegapiłam przypadkiem jakiejś ważnej wiadomości. Nie przegapiłam, bo nie było, co przegapić. W sprawie teledysku nikt się nie odezwał.
Pozostawał jeszcze numer do Harry'ego. Parokrotnie wystukiwałam go już na klawiaturze telefonu, ale za każdym razem kończyło się na przyciśnięciu czerwonej słuchawki. Bo niby co miałam mu powiedzieć? "Hej, Harry! Nie wzięli mnie do waszego klipu, a wiem, że ty tam jesteś wielką gwiazdą, więc może byś mnie jakoś ustawił?" Nie, już chyba lepiej wcisnąć tą cholerną, czerwoną słuchawkę.
Oczywiście zaaferowanie całą tą sprawą z teledyskiem odbijało się na mojej pracy w Ricottcie. Rozproszenie i nierozstawanie się z komórką przynosiło negatywne skutki w postaci mylonych zamówień i średnio dwóch zbitych szklanek dziennie. Dave i Camille dopytywali, co się stało, ale jakoś nie miałam ochoty im się zwierzać. Byłam pewna, że jeśli dalej tak pójdzie, szef poleci mi po pensji, zanim jeszcze dostanę swoją pierwszą wypłatę.
Wracałam właśnie z jednej z takich nieudanych zmian w restauracji. Dochodziło już wpół do dwunastej, mimo to w drzwiach powitała mnie wiecznie rześka i uśmiechnięta pani Grapes. Skąd ta kobieta bierze tyle energii?!
- Nareszcie jesteś, skarbie! - ucieszyła się na mój widok - Strasznie już późno.
- Niestety, tak to jest, jak się pracuje w knajpie.
- No tak, tak. Ale kto to widział, żeby trzymać was po nocach?! Zmęczona?
- Bardzo - odpowiedziałam i jakby na potwierdzenie moich słów wymsknęło mi się ciche ziewnięcie.
- Chodż, napijemy się. Zaparzyłam herbatę z róży. Dobrze ci zrobi.
Podreptałyśmy do kuchni. Pani Grapes napełniła dwie filiżanki parującym płynem i wsypała do swojej dwie łyżeczki cukru. Kiedy usiadłyśmy przy stole, kontynuowała naszą rozmowę:
- Wiesz, skarbie, nie zrozum mnie źle, ale nie najlepiej ostatnio wyglądasz, Coś się stało? - spytała z troską.
- Nie, nic. Po prostu bardzo mi zależało na jednej sprawie, ale wygląda na to, że nic z tego nie wyjdzie - odparłam, nie ujawniając szczegółów.
- Chodzi o chłopaka?
- Nawet o pięciu - zażartowałam.
- Nie przejmuj się. Nie teraz, to następnym razem. Pamiętaj tylko, by nie angażować się za szybko.

Duszkiem opróżniłam swoją filiżankę, a że nie miałam siły ani ochoty robić sobie kanapek, od razu udałam się na górę i z ulgą opadłam na łóżko.
Balansowałam gdzieś na granicy jawy i snu, kiedy z dołu dobiegł mnie dzwonek do drzwi, za chwilę do reszty wybudził mnie głos pani Grapes:
- Skarbie, pozwolisz tutaj? Masz gościa! I to takiego niczego sobie!
Niechętnie zwlokłam się z łóżka, zarzuciłam szlafrok i zeszłam po schodach. "Kto to może być?", zastanawiałam się, jednak nikt sensowny nie przychodził mi do głowy. Kiedy po chwili zobaczyłam swojego gościa, przetarłam oczy ze zdumienia, by upewnić się, czy wyobraźnia przypadkiem nie płata mi figli. W progu stał Harry! Jeśli to sen, to nie chcę się z niego obudzić.
- Hej, Liv! - przywitał się, jakby takie odwiedziny w środku nocy były u nas na porządku dziennym.
- To ja was może zostawię - pani Grapes ulotniła się dyskretnie, a my zostaliśmy tylko we dwoje.
- Mogę wejść? - spytał Styles.
- Jasne.
- Na pewno? Nie chcę się narzucać, a  nie wyglądasz na specjalnie zachwyconą.
- Coś ty! Po prostu jestem... bo ja wiem? W szoku? Nie często po godzinie pierwszej w nocy odwiedza cię twój idol.
- No fakt - wyszczerzył się Harry.
Zaprowadziałm gościa na górę, starając się jednocześnie dyskretnie doprowadzić swoje włosy do porządku. Najchętniej dyskretnie zmieniłabym też piżamę na coś bardziej odpowiedniego na spotkanie, o którym marzyłam od miesięcy, ale to było już trudniejsze do wykonania.
- Ładnie tu - stwierdził Harry, rozsiadając się na moim łóżku wśród rozpkopanej pościeli - Obudziłem cię?
- Nie... Znaczy... Tak trochę. Ale nie szkodzi, wyśpię się jutro, idę do pracy dopiero na drugą zmianę.
- No właśnie nie wiem, czy się wyśpisz.
- Jak to?
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - oznajmił Styles z błyskiem w oku - Zatańczysz w naszym teledysku.
- Naprawdę?!  - zakryłam twarz dłońmi, a potem po prostu zaczęłam piszczeć ze szczęscia - O matko! Dzięki, dzięki, dzięki!
W przypływie niepohamowanej radości rzuciłam się Harry'emu na szyję, w czego konsekwencji po chwili oboje wylądowaliśmy na miękkim materacu przyciśnięci do siebie jedno na drugim.
Kiedy tylko pierwsze emocje opadły, uświadomiłam sobie, w jak niezręcznej pozycji się znajdujemy. W momencie zerwałam się na równe nogi, znów umożliwiając Stylesowi swobodne oddychanie.
- Przepraszam - wyjąkałam, czując, jak czerwienią mi się policzki.
- Za co?
- No... za to przed chwilą.
- Za uścisk? - Harry podniósł się, opierając się z tyłu rękami - Możesz mnie co najwyżej przeprosić, że nie zrobiłaś tego wcześniej.
Spuściłam wzrok, czując jednocześnie przyjemne łaskotanie w brzuchu.
- Naprawdę się cieszę, ten teledysk to taka szansa. A tak właściwie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - spytałam, by szybko zmienić temat.
- Na formularzach, które wypełniałyście przed castingiem trzeba było podać swój adres. Znalazłem twój i pomyślałem, że sam mogę przekazać ci wiadomość o angażu.
- I może jeszcze mam uwierzyć, że wszystkie modelki i tancerki informujesz osobiście?
- Nie, skąd. Tylko te, które na to zasługują. W sumie, jesteś pierwsza - przez Harry'ego moje policzki nie miały szans powrócić do swojego naturalnego koloru.
- Nie zgrywaj się. Musiałeś mieć w tym jakiś interes - ciągnęłam dalej, choć w głębi duszy trzymałam kciuki, by zaprzeczył.
- Pewnie, że miałem... Mogłem znów cię spotkać.
Po tych słowach zapadła kilkuminutowa cisza, która jednak nie była tak krępująca, jak się spodziewałam. Dobrze czułam się w obecności Harry'ego. W końcu chłopak wstał i powiedział:
- To ja już chyba będę się zbierał. Wyśpij się, bo nagrywanie zaczynamy jutro o ósmej. W tym samym studio, gdzie był casting. Do zobaczenia.
- Tak, do zobaczenia. Harry...
- Hmm?
- Dzięki, że wtedy przed przesłuchaniem przekonałeś mnie, żebym została. Że we mnie uwierzyłeś.
- Nie ma sprawy. Wiedziałem, że ci się uda. Bardzo rzadko się mylę.


Na miejsce dotarłam z kilkuminutowym opóźnieniem, bo jak przewidział Harry, nie byłam w stanie rano zwlec się z łóżka i przegapiłam autobus. Gdy weszłam do studia, zostałam skierowana na pierwsze piętro. Otworzyłam jedyne drzwi po lewej stronie i znalazłam się w sali do ćwiczeń (prawie identycznej, jak ta, w mojej dawnej szkole tańca), gdzie kilka dziewczyn, siedząc po turecku lub opierając się o ścianę, studiowało zawzięcie scenariusze teledysku.
Moje przybycie nie umknęło uwadze Scarlett. Choreografka podeszła do mnie, przywitała się i wręczyła kopię skryptu, nie zapominając oczywiście o małej reprymendzie za spóźnienie pierwszego dnia pracy.
Idąc w ślad za innymi dziewczynami, rozsiadłam się na podłodze i podekscytowana przerzuciłam pierwszą stronę. Z wypiekami na twarzy chłonęłam każde słowo i cieszyłam się jak dziecko zawsze, gdy natrafiłam na scenę z udziałem tancerek. Niestety, zanim dotarłam do połowy scenariusza, Scarlett poprosiła nas do siebie.
- Skoro jesteśmy już w komplecie, to chciałam wam serdecznie pogratulować wygrania castingu. Wasze umiejętności taneczne są niesamowite i myślę, że przez te 2-3 dni będzie nam się świetnie współpracowało. Jak tam scenariusz, podoba się? - zapytała, na co odpowiedziały jej entuzjastyczne okrzyki i kiwanie głowami,
- To świetnie! Mamy naprawdę mało czasu, więc, dziewczyny, bierzemy się do roboty! Pokażę wam kroki do pierwszej sceny.
Ta choreografia miała rozpoczynać cały teledysk. Na początku trochę się obawiałam, że nie dorównam innym tancerkom, z których większość to na pewno profesjonalistki, ale chyba dałam radę. Tańczenie do "More Than This" sprawiało mi ogromną przyjemność, a Scarlett, w moim odczuciu, układając kroki, przeszła samą siebie. Choreografia zachwycała delikatnością i prostotą - każdy, nawet najmniejszy ruch wydawał się przemyślany - a jednocześnie była tak zmysłowa i efektowna. Wirowałyśmy po parkiecie, kręcąc piruety na czubkach stóp, odchylałyśmy się do tyłu i wyskakiwałyśmy do półszpagatu, by za chwilę miękko opaść na podłogę.
Po dwóch godzinach morderczych prób Scarlett zdawała się być usatysfakcjonowana z efektów naszej pracy.
- Teraz było naprawdę super! Idealnie się zgrałyście! Kroki znacie już na wylot, więc chyba możemy zacząć ćwiczyć całość, razem z częścią z partnerami. Pójdę po chłopaków.
Choreografka wyszła, dając nam chwilę wytchnienia, podczas której podjęłam kolejną próbę przeczytania scenariusza. I tym razem nie zakończyła się ona powodzeniem, bowiem drzwi otworzyły się, zanim zdążyłam dojść do sceny szóstej.
Oczywiście miałam świadomość, że teledysk do piosenki One Direction nie może powstać bez udziału One Ditrection, ale i tak, gdy zobaczyłam ich w wejściu, serce zabiło mi mocniej. Chłopcy przywitali się z każdą z nas z osobna, a ja czułam się równie niesamowicie, co niezręcznie, kiedy Harry i Niall cmoknęli mnie na powitanie w policzek. Razem z nimi do pomieszczenia weszła też Scarlett, reżyser teledysku i czwórka całkiem przystojnych tancerzy.
Po krótkim objaśnieniu przez choreografkę, jak w jej zamyśle cała scena powinna wyglądać, zaczęliśmy próby na poważnie.
Najpierw wchodziłyśmy my - czyli tancerki. Zaczynałyśmy układ, a kiedy pojawiał się Liam, śpiewając swoje solo, otaczyłyśmy go dookoła. Wykonywałyśmy kroki po okręgu do wersu "I'm dancing alone". Wtedy ze wszystkich stron wyłaniali się nasi partnerzy i łączyliśmy się w pary, zostawiając Liama samego w świetle reflektora. Nie wiem, czy to tylko czysty przypadek, ale w miejscu, gdzie kończyłam swój piruet pojawił się akurat Harry i opadłam prosto właśnie w jego ramiona. Kołysaliśmy się razem w rytm muzyki: ja z rękoma zaplecionymi na jego szyi, on z dłońmi na mojej talii. Do momentu, aż reżyser nie zawołał: "Ok, dzięki, wystarczy!".
A potem zaczynaliśmy scenę od nowa i od nowa, a ja za każdym razem co raz bardziej nie mogłam doczekać się części w parach. Nie wiem, ile czasu spędziliśmy na doskonaleniu układu, ale miałam wrażenie, że zdecydowanie za mało. A może minęły już całe godziny?
Tak czy siak, reżyser w końcu oznajmił, że robimy przerwę, a za trzydzieści minut zaczynamy kręcić pierwsze ujęcia.
Byłam naprawdę zmęczona, ale jednocześnie nie chciałam, aby to wszystko się kończyło. Oparłam się o ścianę i upiłam łyk wody z butelki. Zobaczyłam, że Harry, lawirując między tancerzami i statystami, zmierza w moją stronę.
- I jak ci się podoba? - zapytał.
- Jest świetnie! Chyba jeszcze nigdy się tyle nie wytańczyłam. I w dodatku akurat jesteś moim partnerem.
- No... Tak... - Harry zmieszał się odrobinę - Cieszę się, że o to... Że to tak wyszło...
Widząc jego zakłopotanie, chciałam zaproponować, żebyśmy podeszli do Nialla i Liama stojących na drugim końcu sali, ale przeszkodził mi w tym reżyser, który kompletnie nie wiadomo skąd, pojawił się nagle tuż przed nami.
- To jest to. To jest to. - stwierdził, zamaszyście gestykulując - Właśnie o kogoś takiego mi chodziło. Świetnie razem wyglądacie.
- Dzięki, ale o co chodzi? - Styles domagał się wyjaśnień.
- Ty jesteś... - dostrzegłam palec reżysera skierowany prosto we mnie.
- Liv.
- Ok. Słuchajcie wszyscy! Znalazłem odpowiednią dziewczynę! W scenie siódmej z Harry'm zagra Olivia!
Ku mojemu zdziwieniu wiadomość ta wywołała ogólne poruszenie. Rozległy się spontaniczne brawa i pojedyncze gwizdy. Rozmowy wyraźnie się ożywiły, a ludzie zaczęli odwracać głowy, by spojrzeć w moją stronę.
Zerknęłam na Harry'ego pytającym wzrokiem. Uśmiechnął się, ale jednocześnie spuścił wzrok, a jego policzki oblały się delikatnym rumieńcem.
- Moje gratulacje, Hazz!!! - usłyszeliśmy okrzyk biegnącego w naszym kierunku Louisa, który niespodziewanie rzucił się Harry'emu na plecy - Ty to zawsze masz farta! Tak szczerze, to miałem nadzieję, że dostaniesz jakiegoś szczerbatego paszczura, a tu proszę! - Lou wydał z siebie gwizd uznania, a następnie, przybierając surową minę, pomachał mi palcem przed nosem - Ale pamiętaj, Liv, on i tak kocha mnie bardziej niż ciebie!
- Zaraz. Poczekajcie chwilę. - byłam naprawdę nieźle zdezorientowana - Może mi ktoś wytłumaczyć, o co tu tak właściwie chodzi? Harry?
Loczek chwycił leżący najbliżej egzemplarz scenariusza, przerzucił parę kartek i podetknął mi go pod nos.
- O, tu. Na samym dole.
- Słynna scena siódma - wyszczerzył się Louis, który najwyraźniej świetnie się bawił - Zobaczycie, ona przejdzie do historii!
Przeleciałam wzrokiem wskazany fragment tekstu i poczułam stado oszalałych, miotających się na wszystkie strony motyli w brzuchu, kiedy dotarłam do ostatniego zdania. Przeczytałam je chyba kilkanaście razy, jednak ono cały czas brzmiało tak samo:
"Harry całuje się z wytypowaną wcześniej modelką/tancerką."
Znaczy... ze mną!!!


Na początek ogromne przeprosiny z mojej strony. Za to, że musieliście czekać na nowy rozdział tyle czasu.  Nic mnie nie usprawiedliwia, ale może zrzucę trochę winy na początek roku szkolnego. Rozumiecie, nowa szkoła (liceum!!!), nowa klasa, obowiązki i jeszcze jedno, bo.. chyba się zakochałam ;D Ale naprawdę strasznie mi Was brakowało. A każdy tweet z zapytaniem o nowy rozdział był dla mnie taką wielką radością <333
Teraz rozdziały niestety nie będą pojawiały się tak często, jak w wakacje. Myślę, że 1-2 w miesiącu, to maks, co mogę z siebie wykrzesać przy tej lawinie zadań ze szkoły.
A może teraz coś przyjemniejszego? :) Otóż rozdział ten chciałam zadedykować dwóm wspaniałym osobom:  oraz ., które swoimi komentarzami/twitlongerami po poprzednim rozdziale zmotywowały i dowartościowały mnie tak, że się nie mogłam pozbierać xD Wiecie, że Was kocham, nie? 
Tak w ogóle, Was wszystkich! Do następnego! :*

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 4. "Po prostu mnie przekonajcie, że jesteście w sobie zakochani."



Trzeci dzień w Londynie, a ja już zdążyłam wybrać się na poszukiwanie trzeciego, kompletnie nieznanego mi miejsca, którego adres dzięki serii niezrozumiałych przypadków i absurdalnych zbiegów okoliczności znalazł się w moim posiadaniu. Dwa pierwsze poszukiwania przynajmniej miały jakiś sens, prowadziły do czegoś, co było mi niezbędne. A teraz? Teraz to było kompletnie pozbawione logiki. Chodzę zdezorientowana po mieście, szukając, sama nie wiem czego, tylko dlatego, że wiecznie rozbawiony Irlandczyk wcisnął mi jakiś adres, nie wysilając się nawet na jedno słowo wyjaśnienia.
Po raz setny spojrzałam na wygniecioną serwetkę trzymaną w dłoni, bardziej ze zdenerwowania niż z konieczności, bo nazwę ulicy i numer lokalu znałam już na pamięc.
Dobra, to nie ma sensu! Koniec! Wracam do domu!
Sekundę po tym, jak podjęłam to postanowienie, przed oczmi mignęła mi srebrna tabliczka. Podeszłam bliżej i zobaczyłam nazwę ulicy, której wypatrywałam od dobrej godziny. Nie do wiary, jaki los potrafi być złośliwy!
Teraz byłam zbyt blisko, żeby zrezygnować.
Ruszyłam wzdłuż ulicy, śledząc zmieniające się numery domów. To, co ujrzałam na samym jej końcu przyprawiło mnie o jeszcze większy mętlik w głowie. Przede mną rozciągał się długi, nowoczesny budynek z mnóstwem wąskich okien. Po chwili wahania popchnęłam wielkie, oszklone drzwi, nad którymi wygrawerowany złotymi literami widniał napis: " Studio Replay".
Pomieszczenie, w którym się znlazłam wyglądało na ogromną, zatłoczoną poczekalnię. Pomarańczowe ściany pokryte fotografiami i autografami przeróżnych artystów ostro kontrastowały z czarną, lśniącą podłogą. Na skórzanych fotelach siedziały tłumy zgrabnych, długonogich dziewczyn przeglądających czasopisma lub relaksujące się przy muzyce ze swoich Ipodów. To wszystko wydawało mi się co raz bardziej podejrzane.
Z braku innego pomysłu zajęłam miejsce na miękkiej sofie w nadziei, że wkrótce pojawi się Niall i wszystko mi wyjaśni. Ale on najwyraźniej ani myślał się pokazywać, a moja niecierpliwa natura po chwili zaczęła dawać się we znaki. Zrobiłam więc małe rozeznanie. Zlokalizowałam najbliżej siedzącą dziewczynę, która nie odcięła się od rzeczywistości małymi słuchawkami, podeszłam i zagadnęłam:
- Hej, mogłabyś powiedzieć mi, na co tu właściwie wszystkie czekamy?
- Jak to na co? - mój "cel" zdawał się być zniesmaczony usłyszanym pytaniem.
- No, chyba nie siedzicie tu wszystkie dla rozrywki, nie?
- Jasne, że nie. Po prostu dziwi mnie, że ty siedzisz tu razem z nami, a nawet nie wiesz po co.
- Odpowiesz mi w końcu, czy mam spytać kogoś innego? - ton dziewczyny zaczynał mnie denerwować.
- Tylko nie tak nerwowo! Za chwilę za tymi drzwiami odbędzie się przesłuchanie głównych statystek i tancerek do teledysku "More Than This"
Szczęka mi opadła. Teledysk! Do mojej ukochanej piosenki! Czegoś takiego się nie spodziewałam. W sumie, sama nie wiem, czego oczekiwałam (ostatnio nie najlepiej u mnie z trzeźwym myśleniem), ale na pewno nie castingu do klipu One Direction.
"Propozycja, która powinna przypaść ci do gustu." - racja, Niall, pewnie powinna. Pewnie miliony dziewczyn na moim miejscu skakałyby z radości. Ale niestety co do mnie akurat się pomyliłeś. Ja się do czegoś takiego nie nadaję! Nie zrobię tego, nie ma mowy! Zrywam się stąd!
Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Zamaszystym ruchem popchnęłam szklane drzwi i ... boleśnie przekonałam się, żę nawet, kiedy jest się lekko poddenerwowanym, trzeba patrzeć, gdzie się idzie. Bowiem w wyniku zderzenia z osobą, która postanowiła przekroczyć próg równocześnie ze mną, tyle że w przeciwnym kierunku, wylądowałam na zimnej, twardej posadzce. Rozcierając obolałe ramię, spojrzałam na mojego "współzderzającego się", który jakimś cudem ustał na nogach.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to burza niesfornych, kasztanowych loczków, które wywijając się zadziornie we wszystkie strony, tworzyły seksowny "artystyczny nieład". Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że spod tych loczków prosto na mnie spogląda... Harry Styles. W czasie kiedy ja przeżywałam swój pierwszy zawał serca, on uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. (Ostatnio zdecydowanie za często ktoś musi podnosić mnie z ziemi!)
- Nic ci nie jest? Przepraszam, nie zauważyłem cię - nie mam 100% pewności, bo łomotanie w klatce piersiowej i przyśpieszony oddech przeszkadzały mi się skupić, ale to były chyba pierwsze słowa, jakie usłyszałam z ust Harry'ego.
 - W porządku - wymamrotałam - Szczerze, też cię nie widziałam. Chociaż sama nie wiem, jak to możliwe, że nie zauważyłam, że 2 metry ode mnie stoi Harry Styles!
- To rzeczywiście skandal! - roześmiał się pogodnie - W sumie ja też zazwyczaj takie urocze brunetki wyczuwam na kilometr, a tu proszę!
- Jestem Liv - powiedziałam. Chwila, moment! Czy ja właśnie przedstawiłam się Harry'emu Stylesowi?! Jeszcze jedna chwila! Czy on właśnie stwierdził, że jestem urocza?!
- Harry. Miło mi - loczek, zabawiając się w prawdziwego angielskiego dżentelmena, cmoknął mnie w rękę, prze co moje policzki przybrały barwę dorodnej czereśni - Powiesz mi dokąd się tak śpieszysz?
- Wracam do domu.
- Jak to? Przecież przesłuchanie się jeszcze nie zaczęło? Chyba że chłopaki zaczęli beze mnie. Ooo, dostanie im się zaraz za to!
- Nie ma potrzeby. - uśmiechnęłam się - Nie zaczęli przesłuchania. Tylko że... to po prostu nie dla mnie. Nie nadaję się do tego.
- Ja na początku myślałem, że nie nadaję się do X-factor. Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz. Daj sobie szansę.
- Nie, Harry, naprawdę. Tylko bym się skompromitowała.
- A ja właśnie myślę, że byłabyś świetna. Masz w sobie coś takiego... Nie rezygnuj zbyt szybko. Spróbuj!
- Ale... - usiłowałam zaprotestować
- Zobaczysz, wszystko się uda. Obiecuję ci to - Harry spojrzał mi prosto w oczy - A teraz ty mi obiecaj, że spróbujesz.

No i jak ja miałam mu odmówić? No jak?! Podczas rozmowy ze Stylesem moja asertywność i silna wola najwyraźniej poszły na spacer. Najchętniej wyszłabym razem z nimi, lecz zamiast tego poczłapałam do długiego kontuaru, gdzie młoda asystentka w czerwonych oprawkach rozdawała formularze zgłoszeniowe. Wzięłam jeden świstek i wypełniłam potrzebne dane. W zamian dostałam przydzielony numerek. Teraz pozostało już tylko czekać.
Z każdą minutą denerwowałam się co raz bardziej. Dziewczyny wchodziły i wychodziły z pokoju przesłuchań, a po ich minach z łatwością można było wyczytać, której poszło dobrze, a której wręcz przeciwnie. Najgorsze jednak, że z każdą "wychodzącą" w przerażającym tempie zbliżała się moja kolej.
Kiedy z głośnika usłyszałam wyczytane swoje imię, nazwisko i numerek, podskoczyłam na krześle. Na drżących nogach podeszłam do tajemniczych drzwi i nacisnęłam klamkę.
Pomieszczenie, w którym się znalazłam, choć zdecydowanie mniejsze od poczekalni, dawało wrażenie przestrzeni, ponieważ znajdowało się w nim niewiele przedmiotów.
Ścianę po mojej lewej stronie od sufitu do podłogi pokrywały lustra, w których odbijały się małe, szklane stoliczki i białe, skórzane kanapy stojące po przeciwnej stronie pokoju.
Kanapy te wywołały u mnie palpitacje serca. Właściwie nie same kanapy, tylko ich "zawartość". Bowiem na miękkich poduchach ściśnięci jeden obok drugiego całą piątką siedzieli chłopcy z One Direction. Chociaż nie, poprawka: całą czwórką, bo Louis jak gdyby nigdy nic usadowił się na oparciu kanapy i bawił się kędziorkami Harry-ego. W pokoju obecne były jeszcze dwie osoby: kobieta i mężczyzna, których jednak wcale nie kojarzyłam.
Kiedy przechodziłam obok całego tego jury, zobaczyłam, że Niall puszcza mi oczko, a Harry unosi dłonie, krzyżując palce. Sama nie wiem, czy te gesty dodały mi otuchy czy jeszcze bardziej zestresowały.
Stanęłam na środku pokoju, kompletnie nie mając pomysłu, co zrobić dalej. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Styles.
- Witamy cię na przesłuchaniu. Fajnie, że jednak przyszłaś - rozpoczął, czym wywołał zdziwione spojrzenia przyjaciół. Przedstawił najpierw wszystkich z zespołu (jakbym ich imion i nazwisk nie umiała wyrecytować na jednym wdechu obudzona w środku nocy), a następnie choreografkę Scarlett i reżysera teledysku - Edwina. To właśnie on teraz przejął pałeczkę.
- Przedstaw się i powiedz, ile masz lat - zażądał rzeczowym tonem.
- Olivia Blair. Liv. Liv Blair. Niedawno skończyłam 18 lat i jestem z Irlandii.
- Punktujesz, młoda! - zawołał uradowany Niall.
- Masz jakieś doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach? - kontynuował Edwin.
- Jeśli liczyć występy przed lustrem to ogromne - chłopcy zachichotali, lecz reżyserowi chyba nie spodobała się moja odpowiedź, więc szybko sprostowałam - Nie, to byłby mój pierwszy występ w takiej produkcji. Za to taniec trenuję od 8 roku życia, a po wakacjach idę do Trinity Collage.
- Ok, zawsze coś. To może na początek pokażesz nam w praktyce, co potrafisz. Włączcie muzykę!
Z głośników popłynęło " More Than This" i w jednej chwili całe napięcie gdzieś za mnie uleciało. Przymknęłam oczy, wyobraziłam sobie, że jestem za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju, że oprócz mnie nie ma tu nikogo. Potem muzyka właściwie sama pokierowała moim ciałem.
- No, no. Całkiem nieźle - Edwin z aprobatą pokiwał głową. Teraz Scarlett zademonstruje ci parę kroków. Staraj się je powtórzyć.
Postarałam się, jak mogłam najlepiej i chyba było widać efekty. Harry cały czas patrzył na mnie wzrokiem typu: "A nie mówiłem?".
- Ok, część taneczna zaliczona. Teraz odrobina aktorstwa. Powoli przejdź się do luster, odwróć głowę i spójrz na nas tak, jakbyśmy byli twoimi przyjaciółmi, których widzisz ostatni raz w życiu.
 Z tym poszło trochę gorzej. Zamiast skupić się na wyrażeniu tęsknoty, czy jakichkolwiek emocji, musiałam walczyć, by nie wybuchnąć śmiechem prosto w twarz reżyserowi.
Z ulgą przyjęłam wiadomość, żę moje kolejne zadanie polega właśnie na tym. Szczerze roześmiałam się na głos, zwłaszcza, że Harry wtrącił jeszcze swoje trzy grosze, strojąc głupie miny.
- No, prawie kończymy. Jeszcze tylko jedna rzecz i jesteś wolna - oznajmił reżyser - Scenka z którymś z chłopców.
Że co?! Serce znów zaczęło mi walić pięć razy szybciej niż powinno.
- Zgłaszam się na ochotnika - w górę wystrzeliła ręka... Harry'ego.
- Niech ci będzie. Proszę, Hazz.
Sekundę później Harry stał już tuż obok mnie.
- A teraz po prostu mnie przekonajcie, że jesteście w sobie zakochani - usłyszałam głos Edwina, ale już tak jakby z oddali.
Patrzyłam na Harry'ego. Na jego dołeczki, błyszczące tęczówki, na usta wygięte w lekkim uśmiechu. Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, rozkoszując się tym, że stoi tak blisko. Delikatnie zmierzwiłam mu włosy i przejechałam palcem po jego policzku. Przez moment wystraszyłam się, że posunęłam się za daleko, ale Harry spojrzał na mnie w taki sam sposób, jak ja przez cały czas patrzyłam na niego. Z radością i jakąś taką pociągającą czułością. Cieszył się, tą chwilą, widziałam to w jego oczach. Czy naprawdę był takim dobrym aktorem, czy może...?
Złapał mnie za rękę. Pochylił się i wyszeptał mi prosto do ucha:
- Widzisz, mówiłem, że będziesz świetna. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak przyszłaś.
- Ok, dzięki! Wystarczy! - głos reżysera bezlitośnie sprowadził mnie na ziemię - Dziękujemy, Liv. Niechętnie przyznaję, że zrobiłaś na mnie duże wrażenie. Zadzwonimy do ciebie, kiedy wszystko będzie już ustalone.
 - A jeśli nawet nie zadzwonią, to zawsze możesz skontaktować się za mną - powiedział cicho Harry, który wciąż stał obok mnie. Wręczył mi karteczkę z numerem telefonu i uśmiechając się tajemniczo, wrócił na swoje miejsce.
- Następna proszę!


Ten rozdział pobił chyba nowy rekord długości postów na blogach ( a na pewno na moim ) xD Ale wiem, że naprawdę długo na niego czekaliście, więc chciałam wam to jakoś wynagrodzić :) Początek rozdziału pewnie można było napisać lepiej, ale jeśli w głowie ułożę sobie jakąś wersję, to potem trudno już ją zmienić. Za to napisawszy końcową scenę z Harrym popadłam w lekki samozachwyt. xD Mam nadzieję, że wam również się spodoba. :)
Dziękuję za wszystkie ciepłe komentarze, które motywują mnie do dalszego tworzenia. I oczywiście zachęcam do dalszego komentowania. :*

sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział 3. "Ricotta."


Mimo paru nadprogramowo zwiedzonych zakątków Londynu, szyld "Ricotty" ukazał się moim oczom   dokładnie o 9:56. Niezły czas! Spóźnienie pierwszego dnia pracy mogłoby nieco skomplikować moje starannie przemyślane, wielkie wejście; na szczęście udało mi się tego uniknąć.
Na drzwiach restauracji wciąż wisiała tabliczka z napisem "Zamknięte", lecz lada moment pojawił się Dave i z wielkim uśmiechem na twarzy wpuścił mnie do środka.
- Fajnie, że jednak przeszłaś! - przywitał mnie.
- Przecież się umawialiśmy. Czemu miałabym nie przyjść?
- Zawsze mogłaś przecież zaspać, zmienić zdanie albo... bo ja wiem... spanikować?
- Czyli masz mnie za tchórza? - zapytałam przewrotnie, opierając dłonie na biodrach.
- Ok, wróć! Nie było tematu! - uniósł ręce w obronnym geście - Nie chcę wkopać się jeszcze bardziej. Lepiej przedstawię ci resztę załogi.
Przeszliśmy przez stylowo urządzone wnętrze restauracji, po czym Dave zaprowadził mnie do niewielkiego pomieszczenia tuż za barem, gdzie dwie dziewczyny - na oko starsze ode mnie - zawzięcie przekopywały zawartość swoich szafek.
- Poznaj proszę dwie najlepsze, najbardziej profesjonalne i urocze kelnerki w całym Londynie!
- Daruj sobie, Dave! - rzuciła pół żartem, pół serio ta z czerwonymi, krótko obciętymi włosami. Podeszła do mnie i wyciągnęła rękę - Jestem Camille. Miło cię poznać.
- I nawzajem. Mówcie mi Liv.
- Znaczy Olivia? - zawołała ta druga - blondynka z ponadprzeciętnie wydatnymi ustami, które na pewno działały na facetów. Ughh... Już jej nie cierpiałam!
- No tak, na imię mam Olivia. Ale po prostu nie znoszę swojego imienia i dlatego używam tylko skrótu.
- Ale się zgadaliście z naszym kochanym Daviiideem - zaśmiała się Camille, przeciągając ostatnie słowo.
- Ja tam nie widzę zbytniej różnicy - blondynka wzruszyła ramionami - Ale jak sobie chcesz. Ja jestem Jennifer i nie widzę żadnych przeciwwskazań, żebyś tak się do mnie zwracała.
- Ok, prezentacja dokonana! Czas na małe szkolenie! - Dave chyba wyczuł, że atmosfera zaczyna robić się  napięta, bo błyskawicznie wyprowadził, a właściwie wypchnął, mnie z powrotem do sali głównej -  W tym pomieszczeniu przyjmujemy gości - rozpoczął tonem wykładowcy - Mamy 15 stolików, ty obsługujesz te 5 pod ścianą.
- Jasne, bierzmy się do roboty.
- Coś ty! To dopiero początek! Praca kelnera wcale nie jest taka łatwa, jak ci się wydaje. Masz szczęście, że uczysz się od najlepszych - wyszczerzył zęby.
- Znaczy od ciebie? To rzeczywiście, szczęściara ze mnie.
- Dobra, do rzeczy. Przychodzi gość, siada przy stoliku. Ty podajesz mu menu, które zawsze leżą o tu, na barze - wskazał palcem stertę kart - Proponujesz coś do picia, najlepiej tak, żeby się zgodził. Za 5 minut przyjmujesz zamówienie i zanosisz je do kuchni. - Dave odegrał scenkę instruktażową z wyimaginowanym gościem, którą co chwilę przerywały salwy mojego tłumionego chichotu.
- To wszystko? - zapytałam po zakończonym wykładzie.
- Prawie. Na koniec najważniejsze. Twój specjalistyczny sprzęt, bez którego nie obejdzie się żaden kelner. - Dave zanurkował za barem i po sekundzie wyskoczył zza niego, trzymając w jednej dłoni długopis, a w drugiej malutki notatnik. - Ta dam!!!
- Specjalistyczny sprzęt, powiadasz? - z uśmiechem wzięłam od niego oba przedmioty - Dzięki. Teraz już chyba jestem gotowa.
- Też tak myślę. Skończyliśmy w samą porę. Za 10 minut otwieramy.

Przez pierwszą część dnia sądziłam, że kelnerowanie mam we krwi. Wszystko szło jak po maśle. Raz na pół godziny w pośpiechu wpadał na lunch zabiegany biznesmen albo rodzina z dziećmi, a ja wtedy ładnie się uśmiechałam i po prostu robiłam to, co polecił mi Dave. Nie poplątałam zamówień, niczego nie upuściłam, ani nie wylałam. Jeden klient zostawił mi nawet 5 funtów napiwku.

Koszmar zaczął się, kiedy wybiła godzina 20. Miałam wrażenie, że wszyscy w promieniu 10 km postanowili uczcić piątkowy wieczór akurat w naszej knajpie. Ludzie wlewali się do środka prawdziwymi "stadami", drzwi praktycznie się nie zamykały, a gdybyśmy otworzyli okna, to śmiem przypuszczać, że wlewali by się także oknami.
Zanim udało mi się posprzątać jeden stolik, już siedzieli przy nim następni goście. Nie nadążałam z zapisywaniem lawiny składanych zamówień i chyba trzy razy zaniosłam dania nie do tego stolika, co trzeba. Stało się jasne, że bycie kelnerką jednak nie jest moim powołaniem. Camille starała się mi pomagać, kiedy tylko mogła, lecz zdarzało się to niezmiernie rzadko, bowiem sama musiała uporać się z tłumem rozbawionych studentów tłoczących się przy barze.
Dodatkowo deprymował mnie fakt, iż Jennifer zdawała się w ogóle nie mieć tych samych problemów co ja. Jej stoliki lśniły czystością, zawsze gotowe na przyjęcie nowych gości, a ona sama swobodnie przechadzała się po sali, kołysząc biodrami i roznosząc po 15 drinków na raz. Co parę kroków przystawała, by z uśmiechem na twarzy zamienić kilka słów z którymś z gości, głównie płci męskiej. A ja w głowie już słyszałam brzęczący odgłos monet z napiwków, które zdążyły już chyba podwoić jej tygodniową pensję.
Dobrze, że taki ruch zaczął się dopiero na trzy godziny przed zamknięciem lokalu, bo dłużej chyba nie ustałabym na nogach.
- Czy tu jest tak codziennie? - zapytałam Camille, gdy goście stopniowo opuszczali już "Ricottę".
- Coś ty. Tylko w weekendy, a najgorzej właśnie w piątek wieczorem. Skoro dzisiaj dałaś radę, to zawsze dasz.
- No chyba nie do końca dałam radę - pożaliłam się.
- Dziewczyno, to twój pierwszy dzień! Nie wymagaj od siebie zbyt wiele. Mogło być dużo gorzej, uwierz - słowa Camille nieco poprawiły mi nastrój.
- Słuchajcie, mam sprawę! - do rozmowy wtrąciła się Jennifer - Dostałam telefon z domu. Muszę urwać się dziś trochę wcześniej, ok?
- Ok, jeśli to ważne.
- Dzięki, Camille. Dave! - Jennifer przywołała chłopaka gestem - Podrzuciłbyś mnie do domu?
- No nie wiem. Dacie sobie radę we dwie? - Dave zwrócił się do mnie i do Camille.
Mnie wcale się to nie uśmiechało, lecz Camille pośpieszyła z zapewnieniem:
- Jasne. I tak niedługo zamykamy. Jedźcie.

Przyniosłam zamówienia do ostatniego zajętego stolika i z ulgą opadłam na jedno z krzeseł stojących przy barze. Uff... Prawie koniec. Nie miałam pojęcia, że praca kelnerki to taka ciężka harówa. Kiedy wrócę do domu, od razu wskakuję do łóżka i nie ruszam się z niego przez najbliższe pół doby.
Niestety teraz nie było mi dane nawet pomarzyć o odpoczynku, gdyż ku swojemu niezadowoleniu usłyszałam głuchy odgłos otwieranych drzwi. Super! Jeszcze jeden klient. Miałam nadzieję, że na dziś już koniec, ale nie! - musiał się jeszcze ktoś przypałętać. Najchętniej wyprosiłabym go na wejściu, oznajmiając, że jest już nieczynne, ale oczywiście nie mogłam tego zrobić, bo do zamknięcia restauracji zostało jeszcze 25 minut. Wzięłam więc jedną kartę menu z kupki i poczłapałam do stolika w rogu sali.
Kiedy zbliżyłam się na wystarczającą odległość, by zobaczyć twarz gościa, stanęłam jak wryta. Moje serce w tej chwili chyba też stanęło, bowiem na krześle - tym samym, na którym wysłuchiwałam porannego wykładu Dave'a - rozsiadał się właśnie... Niall Horan.
Niall!
O mój Boże! Czy to możliwe? Niall, którego do tej pory udało mi się spotkać jedynie kilka razy w najpiękniejszych snach, teraz siedział tu - najzupełniej prawdziwy i w stu procentach na jawie - zaledwie parę kroków ode mnie! A może to jednak jest sen?
Jakimś cudem zmusiłam nogi do pokonania tych ostatnich metrów. Stanęłam z Niallem prawie twarzą w twarz. Rozwichrzone, blond włosy, oczy jeszcze bardziej błękitne niż na jakimkolwiek zdjęciu.
- To naprawdę ty - wyszeptałam do siebie, jednak na tyle niedyskretnie, że Niall zdołał usłyszeć ostatnie słowo.
- Co ja? - zapytał z uśmiechem.
- Nie, nic. Przepraszam. Znaczy... - przypomniałam sobie, ile razy przed snem wyobrażałam sobie takie spotkanie, ile zawsze chciałam mu powiedzieć. Nie mogę zakończyć tego jakimś głupim "nic"! - Niall. O matko! Od czego by tu zacząć? Uwielbiam cię! Ciebie i cały zespół. Wasza muzyka tyle dla mnie znaczy! Tyle zmieniła w moim życiu. Właściwie nie potrafię już bez niej normalnie funkcjonować!
Po chwili swojej nieopanowanej wylewności, zastanowiłam się, czy przypadkiem nie zrobiłam z siebie idiotki, jednak blondyn wyglądał na uradowanego.
- Od początku wiedziałem, że wejście do tej restauracji to dobry pomysł. Włoskie żarcie i jeszcze masa komplementów na powitanie. Dzięki! - chyba jednak tak strasznie się nie skompromitowałam.
W końcu podałam Niallowi menu, na którym do tej pory nerwowo zaciskałam palce. Z wrażenia oczywiście zapomniałam zaproponować czegoś do picia, ale blondyn sam się o to upomniał.
- Mogłabyś przynieść mi jedną colę?
- Jasne, sekundkę.
Musiałam się powstrzymywać, by nie pobiec do baru. Znalazłam czystą szklankę i napełniłam ją coca-colą dla Horana. Cały czas miałam przeczucie, że wyleję mu ją prosto na spodnie, na szczęście nic takiego się nie stało. Przyjęłam od Nialla zamówienie na makaron z kurczakiem, po czym zebrałam w sobie całą odwagę, by zapytać:
- Wiem, że to pewnie strasznie nieprofesjonalne z mojej strony, ale... czy mógłbyś dać mi swój autograf?
- Dla osoby, od której zależy, czy dostanę jedzenie - zawsze! - zażartował, a ja roześmiałam się. Nie ze zdenerwowania, tylko - ot, tak! Po prostu. Ciekawe, czy Niall na wszystkich działał tak "rozpogadzająco"?
Jak na skrzydłach wpadłam do kuchni, trzymając w dłoni malutką karteczkę z imiennym autografem niczym najcenniejszy skarb. Przekazałam kucharzowi zamówienie, po czym skierowałam się do naszej kelnerskiej "szatni", by ochłonąć trochę w samotności.
Jednak plany pokrzyżował mi jeden z moich ulubionych kawałków Katy Perry, który właśnie puścili w radio. Zamiast usiąść na tyłku i spróbować uspokoić bicie serca, moje ciało praktycznie samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki. Zawsze tak reagowałam na melodyjne piosenki, a wydarzenia sprzed momentu dodatkowo przyczyniły sie do tego, że po chwili wirowałam już po całym pomieszczeniu według swojej własnej, spontanicznej, nieco nieskładnej, ale pełnej radości choreografii. Piruet zakończony wyskokiem, wyrzut rąk w górę, wygięcie w prawo, w lewo i...
Od strony drzwi dobiegło mnie ciche chrząknięcie. Obróciłam się gwałtownie i ku swojej rozpaczy zobaczyłam Nialla, który przyglądał się całemu temu popisowi moich tanecznych umiejętności. Tym razem nie musiałam zastanawiać się, czy zrobiłam z siebie idiotkę. Teraz byłam tego pewna.
- Wybacz, nie chciałem przeszkadzać, ale za barem nikogo nie ma, a ja - niezdara - rozlałem całą colę na podłogę. Pasowałoby to czymś wytrzeć.
- Jasne, zaraz się tym zajmę - odpowiedziałam speszona.
- Pewnie gościom nie wolno tu wchodzić, ale czasem warto złamać jakąś zasadę, nie? - Niall wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu - To, co robiłaś było...
- Żenujące? Po prostu spróbuj o tym zapomnieć - nie wiedziałam, jak wybrnąć z całej tej sytuacji.
- Żartujesz? Jestem pod wrażeniem! Dawno nie widziałem, żeby ktoś tak tańczył, a już na pewno nie w miejscu publicznym - roześmiał się na głos.
- Mam to uznać za komplement?
- Jak najbardziej. I wiesz co? Masz może długopis? - Niall wygrzebał z kieszeni zmięty kawałek serwetki, zapisał na nim długą nazwę ulicy wraz z numerkiem i podał mi go - Przyjdź jutro popołudniu pod ten adres. Chyba mam propozycję, która zdecydowanie powinna przypaść ci do gustu.


Trzeci rozdział za nami. I muszę nieskromnie przyznać, że jestem z niego całkiem zadowolona ;) Mam nadzieję, że wy też będziecie. 
Kochani, wierzę, że wybaczycie, iż wredna i złośliwa ja potrzyma was teraz trochę dłużej w niepewności, bo z powodu wyjazdu do dziadków kolejny rozdział pojawi się najwcześniej w poniedziałek w przyszłym tygodniu. Plus jest taki, że będziecie mieli mnóstwo czasu na komentowanie :) Liczę na was! Miłego czytania! Buziaki! :*

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 2. "Szczęście ci jednak dopisało."



Nigdy w życiu nie widziałam chyba tylu kolejek na raz. Jaszcze przed chwilą otaczała mnie głucha noc, a na lotnisku wydawało się, że trwają właśnie godziny szczytu - wszędzie ruch i tłok. Grupy przyjaciół, rodziny z dziećmi wyjeżdżające na wakacje. Setki osób, ale wątpię, by któraś z nich przeprowadzała właśnie spontaniczną ucieczkę z domu spowodowaną kłótnią z rodzicami.
Dopchałam się do tablicy rozkładu lotów. Miałam szczęście - najbliższy samolot do Londynu startował na niecałe trzy godziny. Przeszłam wszystkie lotniskowe procedury, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej, po czym zajęłam jedno z ostatnich miejsc siedzących w hali odlotów, tuż koło bramki 26. Przypomniało mi się, że nadal nie zadzwoniłam do Courtney, więc rozpoczęłam szaleńcze poszukiwania telefonu w swojej torebce.
W rzeczywistości cały ten mój pomysł z wyjazdem do Londynu nie był aż tak absurdalny, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Już w chwili gdy uświadomiłam sobie, że chcę studiować na Trinity, postanowiłam wyjechać do Anglii w drugim miesiącu wakacji, by przystosować się trochę do nowego środowiska. Wtedy też zaczęłam rozglądać się za jakimś mieszkankiem na ten czas. Niespodziewanie z pomocą przyszła mi właśnie Courtney, którą poznałam dwa lata temu na wymianie międzyszkolnej. Była starsza, ale świetnie się ze sobą rozumiałyśmy i do tej pory utrzymywałyśmy kontakt telefoniczno - mailowy. Courtney, dowiedziawszy się o moich zamiarach, zaproponowała, żebym zatrzymała się u niej, bo właśnie przeprowadziła się do swojego własnego mieszkania. Zapewniała, że mogę przyjeżdżać, kiedy tylko chcę. Miałam nadzieję, że jej oferta nadal jest aktualna, bo nie starczyło mi czasu, by wymyślić jakikolwiek plan" B".
Kompletnie ignorując fakt, iż dochodziło właśnie wpół do trzeciej nad ranem i że normalni ludzie raczej śpią o tej porze, wystukałam numer do Courtney. Liczyłam sygnały. Po ósmym w słuchawce odezwał się zaspany głos.
- Halo?
- Cześć, Court! To ja, Liv.
- Ooo! Miło, że dzwonisz, ale byłoby jeszcze milej, gdybym do twoich telefonów nie musiała zrywać się w środku nocy.
- Jej, rzeczywiście - dopiero teraz spojrzałam na zegarek - Przepraszam. Ale to wyjątkowa sytuacja.
- No to dawaj. Co się stało?
- W wielkim skrócie to siedzę właśnie na lotnisku i jak dobrze pójdzie, za trzy godziny będę w Londynie.
- Co?! Jak to?! Mówiłaś, że rodzice jeszcze nic nie wiedzą. Tak szybko się zgodzili?
- No, nie do końca. Długa historia. Courtney, chciałam cię zapytać, czy nie miałabyś nic przeciwko, gdybym zwaliła ci się na trochę na głowę?
W słuchawce zapadła chwilowa cisza. Nie wróżyło to za dobrze.
Ja pewnie, że nie. Ale, widzisz, sytuacja się trochę skomplikowała. Zamieszkałam niedawno z chłopakiem i on nie zgadza się na wprowadzkę trzeciej osoby. Jest uparty jak osioł! Miałam do ciebie nawet dzwonić, no ale byłaś szybsza.
- Aha, rozumiem. - powiedziałam tylko, chociaż w środku chciało mi się wyć. Co ja teraz zrobię?!
- Przepraszam cię, Liv. Wszystko ok?
- Tak pewnie - nic nie było ok!
- Masz się gdzie zatrzymać?
- Tak szczerze to... nie - uznałam, że nie ma sensu jej oszukiwać - Ale dzięki, że chciałaś pomóc.
-  Czekaj! Przecież cię tak nie zostawię. Ja cię w to wpakowałam. W sumie, jak pobędziesz u nas parę dni, nic się przecież nie stanie. George najwyżej trochę pomarudzi, ale mu przejdzie.
- Serio, dzięki, ale parę dni mnie nie urządza. No nic, będę kończyć.
- Nie, nie, nie, nie! - nagle jej głos się ożywił - Wiem! Wiem, gdzie mogłabyś zamieszkać. Moja dawna nauczycielka od hiszpańskiego wynajmowała studentom pokój na poddaszu za jakieś grosze. Teraz chyba nikogo tam nie ma. Zadzwonię do niej!
- Courtney, jesteś wielka!
- Pewnie, że jestem. Na razie niczego nie obiecuję. Jak się uda, podeślę ci adres SMS-em. Trzymaj kciuki.
- Ok. Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy. To zaczynam działać! Na razie!
- Pa! Powodzenia!
Rozmowa nie napawała optymizmem. Nie takiego rozwoju sytuacji się spodziewałam. Teraz wyjeżdżałam do innego kraju, nie wiedząc nawet, czy będę miała gdzie mieszkać. Przynajmniej wciąż istniał jakiś cień szansy. Błagam, żeby Courtney to załatwiła! Bo jeśli nie, to nie wiem, co zrobię. Chyba pójdę spać pod most. Pod Tower Bridge. Hmm... W sumie, to by było coś! Ok, uznajmy to za mój plan "B".

Nie licząc półtoragodzinnego opóźnienia i ryczącego dziecka w samolocie, które nie dało mi zmrużyć oka, lot przebiegł bez większych zakłóceń. Doleciałam w całości, mój bagaż też - wszystko szło jak spłatka. No może oprócz kwestii mieszkaniowej. Courtney nie napisała przed startem, więc teraz włączałam komórkę z bijącym sercem.
Chyba jeszcze nigdy nie ucieszyłam się tak na sygnał przychodzącej wiadomości. Kliknęłam na symbol małej kopertki i przeczytałam:
"Misja zakończona powodzeniem! :D Pani Grapes się zgodziła! To adres twojego nowego mieszkania: Samford Street 24. I zwojuj Londyn, mała! :*"
Kamień spadł mi z serca. Jak na skrzydłach podbiegłam do najbliższego taksówkarza i wręczyłam mu adres.
Z okien auta podziwiałam panoramę miasta. Tu, w Londynie, wszystko wydawało się takie inne, fascynujące. Nawet głupi korek, w którym utknęliśmy, nie denerwował mnie tak, jak w domu. Właściwie też był fascynujący, bo mogłam dokładniej przyjrzeć się budynkom, przechodniom i londyńskiemu niebu.
Dość długo jechaliśmy główną ulicą (no, w większości staliśmy). W końcu kierowca skręcił w lewo i zaczął kluczyć między węższymi uliczkami, mijając dziesiątki charakterystycznych, angielskich domów. Zatrzymał się przed jednym z nich: prostym, białym, otoczonym niskim żywopłotem. Numerek na ścianie frontowej utwierdził mnie w przekonaniu, że jesteśmy na miejscu. Zapłaciłam taksówkarzowi i żwirową ścieżką podeszłam do drzwi. Zapukałam. Zaczęłam się trochę stresować - czy to na pewno mądre, żeby mieszkać u kobiety, którą spotyka się pierwszy raz w życiu? Lecz moje wątpliwości rozwiały się, kiedy w drzwiach stanęła drobna, jasnowłosa staruszka o śmiejących oczach. Od razu zyskała sobie moją sympatię.
- Dzień dobry. Czy to pani Grapes? - zapytałam, starając się zrobić jak najlepsze wrażenie.
- We własnej osobie, skarbie. Ty to pewnie Olivia?
- Zgadza się. Ja w sprawie mieszkania. Courtney skontaktowała się z panią?
- Tak, tak. Już wszystko wiem. Na poddasze idzie się tędy, a tu, skarbie, masz klucze do drzwi wejściowych. Zechciałabyś może napić się ze mną herbaty?
- Naprawdę chętnie, ale najpierw muszę się chyba trochę zdrzemnąć po podróży.
- No tak, oczywiście. Na pewno miałaś ciężką noc.
- Żeby tylko pani wiedziała!

Moja "drzemka" trwała osiem godzin. Ale naprawdę tego potrzebowałam, nieprzespana noc dawała się we znaki.
Po filiżance herbaty wypitej przy miłej pogawędce z panią Grapes, wciąż miałam większość popołudnia dla siebie. Postanowiłam więc nie marnować ani chwili. Uzbrojona w plan Londynu i rozkład tras metra, które ofiarowała mi staruszka, ruszyłam na miasto w poszukiwaniu pracy.

Wzdłuż i wszerz przeszłam dwie ogromne galerie handlowe, zmuszając się, by nie zwracać uwagi na cudne buty, szorty i płaszczyki, tylko wypatrywać ogłoszeń z napisem "Zatrudnię...". Jak na złość nie było ich prawie wcale. W jednym sklepie z odzieżą dla puszystych poszukiwano kogoś na stanowisko ekspedientki, jednak, kiedy weszłam zapytać o szczegóły, usłyszałam, że się nie nadaję, bo jestem za chuda i klientki mogłyby czuć się niekomfortowo w mojej obecności.
Podłamana i podirytowana wracałam do domu. Myślałam, że pamiętam drogę, ale zdążyło się już ściemnić i oczywiście zabłądziłam. Nie podobało mi się tu. Zepsute latarnie, powybijane szyby... Spojrzałam na nazwę ulicy, jednak nic mi ona nie mówiła. Otworzyłam torebkę, by sięgnąć po moje koło ratunkowe, czyli plan miasta.
I w tym momencie poczułam, że ktoś zrywa mi ją z ramienia. Zaczęłam krzyczeć. Zacisnęłam pięści, przytrzymując torbę jak najmocniej tylko potrafiłam, lecz wielkie łapska jednym szarpnięciem wyrwały mi ją z rąk. Rabuś popchnął mnie z całej siły tak, że upadłam na chodnik, po czym rzucił się do ucieczki.
Z policzków już miały spłynąć mi łzy, gdy nagle zza moich placów wyskoczyła wysoka postać ubrana w ciemną kurtkę. Chłopak z prędkością zawodowego sprintera popędził w kierunku mojego oprawcy. Ten, słysząc odgłos kroków, obejrzał się za siebie i starał się jeszcze podkręcić tempo, lecz chłopak z każdym metrem był co raz bliżej. W końcu złodziej spanikował i rzucił torebkę na chodnik, nie przestając biec. Ja przez cały ten czas nie ruszyłam się z miejsca i oniemiała obserwowałam całe zajście.
Mój wybawca podniósł torebkę i skierował się w moją stronę.
- To chyba twoje - powiedział, pomagając mi wstać - Nic ci się nie stało?
- Nie, w porządku. Rany! Strasznie ci dziękuję! Nie mam pojęcia, jak ci się mogę odwdzięczyć.
- Drobiazg. - uśmiechnął się zawadiacko - Wyciągnięcie dziewczyny z opresji to czysta przyjemność. Wiesz, męskie ego i te sprawy.
Tym razem to ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Tak w ogóle, jestem David. Ale jak się tak do mnie zwrócisz, to się obrażę. Mów mi Dave.
- Olivia. Ale jeśli nie chcesz zginąć śmiercią marną, mów mi Liv. - oboje wybuchnęliśmy szczerym, beztroskim śmiechem, który całkowicie rozluźnił atmosferę.
- Lepiej sprawdź, czy wszystko jest - Dave wskazał na torbę.
Postąpiłam według jego rady. Z przerażeniem odkryłam, że nigdzie nie mogę znaleźć mojego portfela.
- Niech to szlag!!!
- Musiał wyciągnąć go podczas ucieczki. Powinienem był gonić go dalej. - widać, że Dave bardzo się tym przejął.
- Coś ty! Nie twoja wina. To tylko moje cholerne szczęście. Najpierw przez pół dnia bez rezultatów szukałam pracy, a teraz jeszcze ukradli mi większość pieniędzy. No po prostu cudnie!
- Wiesz co? Wydaje mi się, że szczęście ci jednak dzisiaj dopisało.
- Na jakiej podstawie wysuwasz takie wnioski?
- Bo ja znam kogoś, kto szuka pracownika!
- Serio? Kto?! - nie mogłam uwierzyć. Tego chłopaka chyba zesłały niebiosa!
- Właściciel Ricotty. To taka włoska restauracja, niedaleko stąd. Nie może znaleźć nowej kelnerki już od dłuższego czasu.
- Boże! Byłoby świetnie! Skąd o tym wiesz?
- Bo... to mój szef. - Dave wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu.
- Czyli, że pracowalibyśmy razem?
- Bingo! Trafiłaś w punkt! Przyjdź jutro o 10. Zaraz napiszę ci adres. I przy okazji swój numer, tak na wszelki wypadek. - uśmiech, uśmiech, uśmiech.
- Dzięki, ratujesz mi życie!
- Zgadza się.  Dziś już drugi raz. I pewnie nie ostatni.



Uff... Rozdział drugi wyszedł chyba jeszcze dłuższy niż pierwszy, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :) Strasznie dziękuję za 14 komentarzy, które zostawiliście pod ostatnią notką. <3 I oczywiście zachęcam do dalszego komentowania - nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile znaczy dla mnie Wasza opinia! P.S. Dla tych którzy nie mogą doczekać się chłopców z 1D - pierwszy z nich pojawi się już w następnym rozdziale :*